Jeśli komukolwiek wydaje się, że Warszawa jest zakorkowana, to tylko mu się wydaje.
Już niedługo obecny stan będziemy wspominać jako luksus wolnej przestrzeni. Czeka
nas gigantyczny paraliż. A wszystko dzięki grupce kilkunastu tzw. "aktywistów
miejskich".
Już niedługo obecny stan będziemy wspominać jako luksus wolnej przestrzeni. Czeka
nas gigantyczny paraliż. A wszystko dzięki grupce kilkunastu tzw. "aktywistów
miejskich".
Zanim opowiem, jak to możliwe, najpierw krótkie przypomnienie, kim są owi "aktywiści".
Znacząca ich liczba to zadufani w sobie naprawiacze świata spod znaku sierpa i młota (z
naciskiem na młot), z reguły bezrobotni i bezdzietni, utrzymywani z naszych podatków i
mający monopol na prawdę objawioną. Jakaś ich część ma cokolwiek nietypowe hobby
polegające na smarowaniu samochodów odchodami(!), co może świadczyć o problemach
emocjonalnych powstałych we wczesnorozwojowej fazie dorastania (tzw. faza analna w
wieku 3-4 lat). Młodzież nazywa takich "przegrywami", co zgrabnie oddaje istotę rzeczy.
Normalnemu człowiekowi, który na co dzień zajęty jest pracą, rodziną, nauką, hobby itd.,
trudno uwierzyć, że takie dziwolągi istnieją, ale przy odrobinie fantazji można to tolerować w
ramach bioróżnorodności. Jednak prawda, że tego rodzaju indywidua decydują o losach
dwumilionowego miasta, może być w istocie niełatwa do zrozumienia, nie mówiąc o jej
akceptacji.
A jednak! Jako że za całą politykę drogową Warszawy odpowiadają de facto tylko dwie
instytucje, wystarczy mieć wpływ na jedną z nich, a najlepiej na obie.
Co to za instytucje?
Zarząd Dróg Miejskich i Branżowa Komisja Dialogu Społecznego ds. Transportu. Już sama
nazwa tego drugiego ciała wzbudza zrozumiałe obawy. I niestety, są to obawy zasadne.
Skład komisji w przeważającej mierze stanowią organizacje "aktywistyczne", a więc - jak
łatwo się domyślić - rekomendacje i pomysły komisji to przede wszystkim zwężanie ulic,
rozbudowa ścieżek rowerowych (z reguły kosztem jezdni i chodników), usuwanie miejsc do
parkowania, a także - likwidacja zatok autobusowych!
Zwłaszcza to ostatnie zwraca uwagę. Prosta zdroworozsądkowa logika podpowiada, że
zatoki autobusowe usprawniają ruch, tym bardziej że autobus ma pierwszeństwo jazdy przy
wyjeżdżaniu z zatoki. Tymczasem według aktywistów to właśnie likwidacja zatok usprawnia
ruch. Aktywiści mają nawet hasło promujące tę chorą koncepcję: "zatoki? to się leczy".
Niewątpliwie komuś przydałby się lekarz. Psychiatra.
Aby zrozumieć źródło problemu, wystarczy odwołać się do tego, że jeden z członków komisji
znany jest ponoć ze stwierdzenia, że "kierowca, który zmienia bieg, nie ma nogi, żeby
zahamować". I ten facet współdecyduje o polityce drogowej Warszawy!
Specjalnością ZDM są nie tylko wszechobecne słupki, ale przede wszystkim konsultacje
społeczne. I co w tym złego? To, że pod konsultacje poddaje się wyłącznie projekty
polegające na zwężaniu ulic, rozbudowie ścieżek rowerowych, likwidacji miejsc
parkingowych i zatok… Brzmi znajomo? No właśnie.
Najprostszy przykład to projekt przebudowy ulicy Jana Kazimierza na Odolanach. Koncepcja
zawiera wszystkie wymienione pomysły. Dyskusja - w ramach tzw. "konsultacji społecznych"
- będzie siłą rzeczy toczyć się wyłącznie w takim zakresie, jakie drzewa zasadzimy, czy
ścieżka rowerowa będzie po obu stronach drogi i ile słitaśnych wizualizacji zrobić. Podobnie
było z chorą wizją zwężenia Górczewskiej - koncepcje były dwie: zawęzić bardzo czy tylko
trochę.
Gdyby komuś przyszło do głowy wziąć udział w konsultacjach w nadziei, że zgłosi własne
pomysły i że ktoś je uwzględni, to już studzę entuzjazm. Po pierwsze, kluczowe zdarzenia
odbywają się z reguły w ciągu dnia pracy. Po drugie - to i tak bez znaczenia. Brałem udział
w konsultacjach w sprawie zmian w obszarze ulicy Szwedzkiej i wiem, że zgłaszane były
różne pomysły. Żadna z alternatywnych koncepcji nie została uwzględniona. Pewnie dlatego
że na niektórych spotkaniach zjawili się "sami znajomi", jak to mawia pewien aktywista.
Tak jak napisałem na początku - politykę drogową Warszawy kształtuje kilkanaście osób. To
od ich widzimisię zależy, czy Warszawa będzie nowoczesnym miastem, czy skansenem
przypominającym wioskę Amiszów.
Ale skąd alarm o paraliżu Warszawy? Proszę odpowiedzieć sobie samemu - co by było,
gdyby zwęzić choćby o jeden pas Aleje Jerozolimskie, ulicę Marszałkowską, Jana Pawła II,
Niepodległości, Sobieskiego, Grójecką, Targową? Kompletny paraliż. Obszary już obecnie
nieprzejezdne w godzinach szczytu po tej zmianie stracą jakąkolwiek przepustowość. Ruch
w zasadzie zatrzyma się całkowicie. Chyba nikt na to nie pozwoli? A owszem. To już są
zresztą gotowe projekty! Tylko czekają na zielone światło.
Co można zrobić?
Zorganizować się. Media, na razie społecznościowe, już wrzą od głosów oburzenia zwykłych
normalnych ludzi, którym pomysły aktywistów i ZDM utrudniają, a czasem uniemożliwiają
dotarcie do pracy, do szkoły, sklepu itd. Chore wizje lansowane przez wspomniane
instytucje szkodzą wszystkim - pieszym, kierowcom, użytkownikom komunikacji miejskiej. A
nawet rowerzystom!
Promowanie ryzykownych rozwiązań i pobłażanie zachowaniom tej bardzo wąskiej grupy
(ok. 2-3% ruchu) przyniesie opłakalne skutki. Spodziewajmy się w tym roku większej ilości
doniesień o wypadkach z udziałem rowerzystów. Wiele osób, które z trudem radzą sobie w
ruchu drogowym, wsiądzie na rower z przekonaniem o własnej nieśmiertelności, a potem
obudzi się z przykrą refleksją, że kask rowerowy jednak nie chroni w zderzeniu z
autobusem. Obudzi się, o ile przeżyje.
Dlatego konieczna jest organizacja ludzi, którzy chcą po prostu w Warszawie normalnie
mieszkać, a nie zmagać się z udziwnieniami organizacji ruchu. Jeśli sami nie zawalczymy o
Warszawę, za kilka lat miasto stanie się zlepkiem zamkniętych enklaw mieszkalnych
połączonych wąskimi dróżkami z centrum. I to nie jest wyolbrzymiona projekcja obaw - to są
plany aktywistów. Z którymi zresztą aktywiści wcale się nie kryją.
Stanowimy większość. Miasto jest dla nas - normalnych ludzi, którzy oczekują sprawnej
komunikacji, a nie chorej ideologii. Najwyższa pora sięgnąć po swoje.
Znacząca ich liczba to zadufani w sobie naprawiacze świata spod znaku sierpa i młota (z
naciskiem na młot), z reguły bezrobotni i bezdzietni, utrzymywani z naszych podatków i
mający monopol na prawdę objawioną. Jakaś ich część ma cokolwiek nietypowe hobby
polegające na smarowaniu samochodów odchodami(!), co może świadczyć o problemach
emocjonalnych powstałych we wczesnorozwojowej fazie dorastania (tzw. faza analna w
wieku 3-4 lat). Młodzież nazywa takich "przegrywami", co zgrabnie oddaje istotę rzeczy.
Normalnemu człowiekowi, który na co dzień zajęty jest pracą, rodziną, nauką, hobby itd.,
trudno uwierzyć, że takie dziwolągi istnieją, ale przy odrobinie fantazji można to tolerować w
ramach bioróżnorodności. Jednak prawda, że tego rodzaju indywidua decydują o losach
dwumilionowego miasta, może być w istocie niełatwa do zrozumienia, nie mówiąc o jej
akceptacji.
A jednak! Jako że za całą politykę drogową Warszawy odpowiadają de facto tylko dwie
instytucje, wystarczy mieć wpływ na jedną z nich, a najlepiej na obie.
Co to za instytucje?
Zarząd Dróg Miejskich i Branżowa Komisja Dialogu Społecznego ds. Transportu. Już sama
nazwa tego drugiego ciała wzbudza zrozumiałe obawy. I niestety, są to obawy zasadne.
Skład komisji w przeważającej mierze stanowią organizacje "aktywistyczne", a więc - jak
łatwo się domyślić - rekomendacje i pomysły komisji to przede wszystkim zwężanie ulic,
rozbudowa ścieżek rowerowych (z reguły kosztem jezdni i chodników), usuwanie miejsc do
parkowania, a także - likwidacja zatok autobusowych!
Zwłaszcza to ostatnie zwraca uwagę. Prosta zdroworozsądkowa logika podpowiada, że
zatoki autobusowe usprawniają ruch, tym bardziej że autobus ma pierwszeństwo jazdy przy
wyjeżdżaniu z zatoki. Tymczasem według aktywistów to właśnie likwidacja zatok usprawnia
ruch. Aktywiści mają nawet hasło promujące tę chorą koncepcję: "zatoki? to się leczy".
Niewątpliwie komuś przydałby się lekarz. Psychiatra.
Aby zrozumieć źródło problemu, wystarczy odwołać się do tego, że jeden z członków komisji
znany jest ponoć ze stwierdzenia, że "kierowca, który zmienia bieg, nie ma nogi, żeby
zahamować". I ten facet współdecyduje o polityce drogowej Warszawy!
Specjalnością ZDM są nie tylko wszechobecne słupki, ale przede wszystkim konsultacje
społeczne. I co w tym złego? To, że pod konsultacje poddaje się wyłącznie projekty
polegające na zwężaniu ulic, rozbudowie ścieżek rowerowych, likwidacji miejsc
parkingowych i zatok… Brzmi znajomo? No właśnie.
Najprostszy przykład to projekt przebudowy ulicy Jana Kazimierza na Odolanach. Koncepcja
zawiera wszystkie wymienione pomysły. Dyskusja - w ramach tzw. "konsultacji społecznych"
- będzie siłą rzeczy toczyć się wyłącznie w takim zakresie, jakie drzewa zasadzimy, czy
ścieżka rowerowa będzie po obu stronach drogi i ile słitaśnych wizualizacji zrobić. Podobnie
było z chorą wizją zwężenia Górczewskiej - koncepcje były dwie: zawęzić bardzo czy tylko
trochę.
Gdyby komuś przyszło do głowy wziąć udział w konsultacjach w nadziei, że zgłosi własne
pomysły i że ktoś je uwzględni, to już studzę entuzjazm. Po pierwsze, kluczowe zdarzenia
odbywają się z reguły w ciągu dnia pracy. Po drugie - to i tak bez znaczenia. Brałem udział
w konsultacjach w sprawie zmian w obszarze ulicy Szwedzkiej i wiem, że zgłaszane były
różne pomysły. Żadna z alternatywnych koncepcji nie została uwzględniona. Pewnie dlatego
że na niektórych spotkaniach zjawili się "sami znajomi", jak to mawia pewien aktywista.
Tak jak napisałem na początku - politykę drogową Warszawy kształtuje kilkanaście osób. To
od ich widzimisię zależy, czy Warszawa będzie nowoczesnym miastem, czy skansenem
przypominającym wioskę Amiszów.
Ale skąd alarm o paraliżu Warszawy? Proszę odpowiedzieć sobie samemu - co by było,
gdyby zwęzić choćby o jeden pas Aleje Jerozolimskie, ulicę Marszałkowską, Jana Pawła II,
Niepodległości, Sobieskiego, Grójecką, Targową? Kompletny paraliż. Obszary już obecnie
nieprzejezdne w godzinach szczytu po tej zmianie stracą jakąkolwiek przepustowość. Ruch
w zasadzie zatrzyma się całkowicie. Chyba nikt na to nie pozwoli? A owszem. To już są
zresztą gotowe projekty! Tylko czekają na zielone światło.
Co można zrobić?
Zorganizować się. Media, na razie społecznościowe, już wrzą od głosów oburzenia zwykłych
normalnych ludzi, którym pomysły aktywistów i ZDM utrudniają, a czasem uniemożliwiają
dotarcie do pracy, do szkoły, sklepu itd. Chore wizje lansowane przez wspomniane
instytucje szkodzą wszystkim - pieszym, kierowcom, użytkownikom komunikacji miejskiej. A
nawet rowerzystom!
Promowanie ryzykownych rozwiązań i pobłażanie zachowaniom tej bardzo wąskiej grupy
(ok. 2-3% ruchu) przyniesie opłakalne skutki. Spodziewajmy się w tym roku większej ilości
doniesień o wypadkach z udziałem rowerzystów. Wiele osób, które z trudem radzą sobie w
ruchu drogowym, wsiądzie na rower z przekonaniem o własnej nieśmiertelności, a potem
obudzi się z przykrą refleksją, że kask rowerowy jednak nie chroni w zderzeniu z
autobusem. Obudzi się, o ile przeżyje.
Dlatego konieczna jest organizacja ludzi, którzy chcą po prostu w Warszawie normalnie
mieszkać, a nie zmagać się z udziwnieniami organizacji ruchu. Jeśli sami nie zawalczymy o
Warszawę, za kilka lat miasto stanie się zlepkiem zamkniętych enklaw mieszkalnych
połączonych wąskimi dróżkami z centrum. I to nie jest wyolbrzymiona projekcja obaw - to są
plany aktywistów. Z którymi zresztą aktywiści wcale się nie kryją.
Stanowimy większość. Miasto jest dla nas - normalnych ludzi, którzy oczekują sprawnej
komunikacji, a nie chorej ideologii. Najwyższa pora sięgnąć po swoje.