Pomimo szumnych zapowiedzi afrykańskie upały nie nadchodzą. Pewna będzie za to ponura jesień. Podobnie jest z ukraińską kontrofensywą. Im bardziej zapowiadana, tym mniej odczuwalna. A czas płynie na korzyść Rosji.
Danych nie da się oszukać. Ilość pocisków wystrzeliwanych przez Rosję jest wielokrotnie większa niż tych wystrzeliwanych przez siły USA/NATO. Rosja nawet nie przestawiła gospodarki na tryby wojenne, a tymczasem Europie zaczyna już brakować sprzętu do wysłania na ukraiński front. Siły powietrzne Rosji na dobrą sprawę nie zostały jeszcze użyte. Zresztą, może to i lepiej, bo ostatni blamaż F-35 pokazał, kto ma przewagę - systemy zagłuszania Su30 skutecznie pozwoliły Rosjanom na zabawę w kotka i myszkę. A przecież na Ukrainie nie ma nawet takiego sprzętu latającego jak F-16 czy F-35.
Każde uzbrojenie ma pewien czas użytkowania, np. liczbę pocisków, które armata jest w stanie wystrzelić bez ryzyka uszkodzenia. Po przekroczeniu tej liczby drastycznie zwiększa się ryzyko niesprawności uzbrojenia, łącznie z eksplozją. Nawet najlepszy czołg czy armatohaubica muszą być kiedyś uzdatnione do ponownego użytku. Co w przypadku czołgów Leopard oznacza "wysyłkę" do producenta, czyli do Niemiec. Problem częściowo się rozwiązał, bo w pierwszych dniach kontrofensywy USA/NATO straciły znaczną część Leopardów.
To tyle, jeśli chodzi perspektywy lata i początków jesieni.
Celowo używam określenia USA/NATO jako strony walczącej, bo Ukraina i Ukraińcy są w tej wojnie jedynie obszarem zmagań i mięsem armatnim. W zasadzie pisanie o NATO to też przesada, bo gdyby doszło do prawdziwej konfrontacji, NATO pokazałoby realną wartość sojuszu, czyli rozpadłoby się, zanim walka na dobre by się zaczęła. Bo jeśli ktoś wierzy, że interesy dwóch największych sił NATO, czyli USA i Turcji, są zbieżne, to gratuluję pomysłowości i wiary w idee głoszone przez polityków.
Tej wojny USA/NATO już nie wygrają. Rosja w pełni też nie, bo zajęcie części Ukrainy (głównie Donbasu) oznacza konieczność odbudowy ogromnych zniszczeń. Rosja osiągnie jednak cel, jakim jest odsunięcie USA/NATO od własnej granicy. Wygra zatem strategicznie, bo zrealizuje postulat własnej doktryny, czyli odstraszania defensywnego. Najbardziej jednak zyskają Chiny, bo tylko ich będzie stać na odbudowę Ukrainy. Wpływy polityczne, jakie dzięki temu Chiny osiągną w Europie, będą nie do przecenienia.
I tu dochodzimy do sedna.
Główne starcie militarne dla USA ma się odbyć na Morzu Południowochińskim, a wojna na Ukrainie najprawdopodobniej miała jedynie doprowadzić do osłabienia Rosji na tyle, żeby wciągnąć ją do wojny przeciwko Chinom. Plan zawiódł, bo elementem, którego USA najbardziej nie doceniło, okazała się chińska dyplomacja.
Już sam fakt, że Chiny doprowadziły nie tylko do odbudowy relacji dyplomatycznych Arabii Saudyjskiej i Iranu, ale sprawiły, że po raz pierwszy od dziesięcioleci Saudowie podziękowali Prezydentowi USA za sugestię co do ilości wydobycia ropy, jest powodem, dla którego CIA i Biały Dom muszą czuć wyraźny ucisk w gardle. Jeśli potwierdzi się, że Arabia Saudyjska będzie rozliczać się za ropę przynajmniej częściowo w juanie, to petrodolar zostanie mocno zgrilowany. W tym kontekście można zrozumieć, dlaczego nie wypaliły próby wszczęcia wojny przeciwko Iranowi - już nawet nie przez Izrael, ale rękami afgańskich talibów. Bo to kolejny front, na który USA już nie stać.
Patrząc z perspektywy Chin, widać, że opłaca się strategia na zmęczenie przeciwnika. Dobre rozegranie dyplomatyczne oraz walka cudzymi siłami mogą doprowadzić do takiej deprecjacji dolara, że USA najzwyczajniej nie będą w stanie finansować wojny. Wystarczy spadek wartości dolara o jedną czwartą, aby koszty utrzymania armii wzrosły o jedną trzecią. Tego nie wytrzyma żadne mocarstwo.
Wszystko wskazuje na to, że stoimy w obliczu zdecydowanego przebiegunowania świata. Nie teraz i nie za kilka lat, ale w perspektywie niewiele ponad dekady - owszem. Będzie to przebiegunowanie o skali niespotykanej co najmniej od 200-250 lat. I będzie bezpośrednio dotyczyć Polski z uwagi na nasze położenie geograficzne.
Każde uzbrojenie ma pewien czas użytkowania, np. liczbę pocisków, które armata jest w stanie wystrzelić bez ryzyka uszkodzenia. Po przekroczeniu tej liczby drastycznie zwiększa się ryzyko niesprawności uzbrojenia, łącznie z eksplozją. Nawet najlepszy czołg czy armatohaubica muszą być kiedyś uzdatnione do ponownego użytku. Co w przypadku czołgów Leopard oznacza "wysyłkę" do producenta, czyli do Niemiec. Problem częściowo się rozwiązał, bo w pierwszych dniach kontrofensywy USA/NATO straciły znaczną część Leopardów.
To tyle, jeśli chodzi perspektywy lata i początków jesieni.
Celowo używam określenia USA/NATO jako strony walczącej, bo Ukraina i Ukraińcy są w tej wojnie jedynie obszarem zmagań i mięsem armatnim. W zasadzie pisanie o NATO to też przesada, bo gdyby doszło do prawdziwej konfrontacji, NATO pokazałoby realną wartość sojuszu, czyli rozpadłoby się, zanim walka na dobre by się zaczęła. Bo jeśli ktoś wierzy, że interesy dwóch największych sił NATO, czyli USA i Turcji, są zbieżne, to gratuluję pomysłowości i wiary w idee głoszone przez polityków.
Tej wojny USA/NATO już nie wygrają. Rosja w pełni też nie, bo zajęcie części Ukrainy (głównie Donbasu) oznacza konieczność odbudowy ogromnych zniszczeń. Rosja osiągnie jednak cel, jakim jest odsunięcie USA/NATO od własnej granicy. Wygra zatem strategicznie, bo zrealizuje postulat własnej doktryny, czyli odstraszania defensywnego. Najbardziej jednak zyskają Chiny, bo tylko ich będzie stać na odbudowę Ukrainy. Wpływy polityczne, jakie dzięki temu Chiny osiągną w Europie, będą nie do przecenienia.
I tu dochodzimy do sedna.
Główne starcie militarne dla USA ma się odbyć na Morzu Południowochińskim, a wojna na Ukrainie najprawdopodobniej miała jedynie doprowadzić do osłabienia Rosji na tyle, żeby wciągnąć ją do wojny przeciwko Chinom. Plan zawiódł, bo elementem, którego USA najbardziej nie doceniło, okazała się chińska dyplomacja.
Już sam fakt, że Chiny doprowadziły nie tylko do odbudowy relacji dyplomatycznych Arabii Saudyjskiej i Iranu, ale sprawiły, że po raz pierwszy od dziesięcioleci Saudowie podziękowali Prezydentowi USA za sugestię co do ilości wydobycia ropy, jest powodem, dla którego CIA i Biały Dom muszą czuć wyraźny ucisk w gardle. Jeśli potwierdzi się, że Arabia Saudyjska będzie rozliczać się za ropę przynajmniej częściowo w juanie, to petrodolar zostanie mocno zgrilowany. W tym kontekście można zrozumieć, dlaczego nie wypaliły próby wszczęcia wojny przeciwko Iranowi - już nawet nie przez Izrael, ale rękami afgańskich talibów. Bo to kolejny front, na który USA już nie stać.
Patrząc z perspektywy Chin, widać, że opłaca się strategia na zmęczenie przeciwnika. Dobre rozegranie dyplomatyczne oraz walka cudzymi siłami mogą doprowadzić do takiej deprecjacji dolara, że USA najzwyczajniej nie będą w stanie finansować wojny. Wystarczy spadek wartości dolara o jedną czwartą, aby koszty utrzymania armii wzrosły o jedną trzecią. Tego nie wytrzyma żadne mocarstwo.
Wszystko wskazuje na to, że stoimy w obliczu zdecydowanego przebiegunowania świata. Nie teraz i nie za kilka lat, ale w perspektywie niewiele ponad dekady - owszem. Będzie to przebiegunowanie o skali niespotykanej co najmniej od 200-250 lat. I będzie bezpośrednio dotyczyć Polski z uwagi na nasze położenie geograficzne.
Co z tego wynika dla Polski?
Żaden sojusz nie jest wieczny. Może być rozsądny, kiedy sojusznicy mają wspólny interes, a porażka jednego sojusznika stanowi olbrzymi problem dla drugiego i vice versa. Albo egzotyczny, kiedy sojuszników dzielą tysiące kilometrów i nie mają wspólnych interesów. Lub - co gorsza - może być sojusz wasalny, kiedy jeden sojusznik jest tylko pionkiem w rękach drugiego, w dodatku pionkiem obliczonym na straty.
Rosja i Chiny to państwa imperialne, więc w Europie tylko Niemcy mogą być rozsądną alternatywą dla Polski. Ich ostrożna polityka wobec wojny na Ukrainie i bardzo rozbudowane relacje gospodarcze z Chinami pokazują, że to jest towarzystwo, w którym warto się znaleźć. Bo Niemcy wciąż jeszcze potrzebują Polski. Przynajmniej dopóki nasze gospodarki są tak silnie sprzęgnięte.
Wracając do upałów - zaczyna się sezon tragicznych skoków na główkę na płytką wodę. Łatwo sobie wyobrazić, jak to z reguły wygląda - grupka podpitej młodzieży, przechwałki "czego to ja nie robiłem!", a na końcu genialny pomysł - "skoczę! co? ja nie skoczę?". A kiedy skoczek obudzi się już na OIOM-ie z perspektywą spędzenia reszty życia na wózku inwalidzkim, koledzy odwiedzą go może raz z pewną niechęcią i udawanym zainteresowaniem, a potem pójdą na pizzę. A po roku zapomną i każdy pójdzie własną drogą. Na własnych nogach.
Mamy wybór. Sojusze jak pogoda - nie są wieczne. Inaczej z kalectwem.
Żaden sojusz nie jest wieczny. Może być rozsądny, kiedy sojusznicy mają wspólny interes, a porażka jednego sojusznika stanowi olbrzymi problem dla drugiego i vice versa. Albo egzotyczny, kiedy sojuszników dzielą tysiące kilometrów i nie mają wspólnych interesów. Lub - co gorsza - może być sojusz wasalny, kiedy jeden sojusznik jest tylko pionkiem w rękach drugiego, w dodatku pionkiem obliczonym na straty.
Rosja i Chiny to państwa imperialne, więc w Europie tylko Niemcy mogą być rozsądną alternatywą dla Polski. Ich ostrożna polityka wobec wojny na Ukrainie i bardzo rozbudowane relacje gospodarcze z Chinami pokazują, że to jest towarzystwo, w którym warto się znaleźć. Bo Niemcy wciąż jeszcze potrzebują Polski. Przynajmniej dopóki nasze gospodarki są tak silnie sprzęgnięte.
Wracając do upałów - zaczyna się sezon tragicznych skoków na główkę na płytką wodę. Łatwo sobie wyobrazić, jak to z reguły wygląda - grupka podpitej młodzieży, przechwałki "czego to ja nie robiłem!", a na końcu genialny pomysł - "skoczę! co? ja nie skoczę?". A kiedy skoczek obudzi się już na OIOM-ie z perspektywą spędzenia reszty życia na wózku inwalidzkim, koledzy odwiedzą go może raz z pewną niechęcią i udawanym zainteresowaniem, a potem pójdą na pizzę. A po roku zapomną i każdy pójdzie własną drogą. Na własnych nogach.
Mamy wybór. Sojusze jak pogoda - nie są wieczne. Inaczej z kalectwem.