Przeciętny Polak na zarobek 1250zł pracuje dwa tygodnie. Nieprzeciętny aktywista miejski spaceruje w tym celu przez około dwie godziny po Warszawie. Jak znaleźć taką robotę? Z budżetu obywatelskiego.
Budżet obywatelski to taki wynalazek, w którym władza pozwala nam wydać część naszych pieniędzy w drodze plebiscytu lokalnego. Każdy może zgłosić projekt, a jeśli zostanie on przegłosowany, projekt jest realizowany. Nie będę się teraz znęcał nad ideą, choć ona też budzi wątpliwości. Bo w zamian za odciągnięcie uwagi od tego, ile zabiera im się w podatkach, daje się namiastkę decydowania o trzeciorzędnych sprawach pod szyldem uczestnictwa w konsultacjach społecznych. |
Pomijając tę ocenę, trzeba podkreślić, że budżet obywatelski jest instytucją niesprawną z zupełnie innego powodu. I można by uczynić tę instytucję bardziej sprawną. I strawną. Wystarczyłaby jedna drobna zmiana, o której będzie dalej. Ale tymczasem wróćmy do projektu, który otworzył ten post.
Pewien aktywista ubogacający Warszawę pomysłami z budżetu obywatelskiego postuluje postawienie tysiąca ławek za bagatela! dwa miliony osiemset tysięcy złotych, czyli po 2800zł za ławkę. Drogo? Jeśli wpisać w Google hasło "ławka miejska cena", wyskakują wyniki od 400 do 650zł. Oczywiście, ławkę trzeba przewieźć i ustawić, ale czy taka usługa rzeczywiście kosztuje ok. 2200-2400zł za jedną ławkę!? Biorąc pod uwagę, że ławki będą stawiane partiami, jednostkowy koszt transportu i ustawienia nie przekroczy 200zł na ławkę. Gdzie znika pozostałe ok. 2000zł?
Nie wiemy. Szczegółowość kosztów projektu ogranicza się do stwierdzenia "średni koszt postawienia jednej ławki warszawskiej to 2800zł". I już. Być może za tą kwotą kryją się dziesiątki tabelek Excela i setki stron raportów inżynierów, ale musimy uwierzyć na słowo, że ta "wycena" nie powstała metodą "sufit – podłoga – sufit".
Ale co z tymi spacerami?
Aby ławkę postawić tam, gdzie trzeba, najpierw trzeba tam pójść i popatrzeć. I to kosztuje dodatkowo 100 tysięcy złotych. Łącznie 80 spacerów, czyli po 1250zł za spacerek. I za raport ze spaceru! Co prawda, logika podpowiada, że skoro autor pomysłu już dziś wie, gdzie trzeba się przejść, aby postawić ławkę, to równie dobrze mógłby od razu podać tę lokalizację w cenie 0 złotych. Ale najwyraźniej logika też poszła na spacer.
Zatem za nasze pieniądze ktoś dostanie 100.000zł za spacerowanie po Warszawie. Zakładając dwie godziny łącznie na spacer i na raport o treści "postawić tutaj", wychodzi 100 tysięcy złotych za 160 godzin pracy. Czyli miesiąc pracy na etacie. Ręka do góry, kto zarabia 100 tysięcy złotych miesięcznie? Zaczynam rozumieć, dlaczego zdaniem byłej minister Bieńkowskiej tylko idiota pracuje za 6000zł na miesiąc.
No dobrze, ale przecież pomysł musi przejść przez głosowanie… I tu zaczyna się zabawa. Bo głosować można tylko "na tak". Jeśli zatem autor pomysłu zmobilizuje odpowiednio dużą grupę ludzi, którzy go poprą, to już niedługo będzie mógł zainwestować 250zł w nowe buty. Zwróci mu się z nawiązką po pierwszym spacerze.
Czytelniku, jeśli kiedyś zobaczysz faceta snującego się pozornie bez celu po chodniku, to niewykluczone, że będziesz właśnie widział kogoś, kto z Twoich pieniędzy zarabia 100 tys. złotych za spacerowanie. Pozdrów go serdecznie :)
Podsumowując – choćby przeciwnicy pomysłu stanęli na głowie, dwoili się i troili, nie mają żadnego wpływu na realizację. Ponieważ ich sprzeciw w ogóle nie jest brany pod uwagę! Ba! nikt nawet nie pozwala im tego sprzeciwu wyrazić. A w ten sposób można poprzez budżet obywatelski załatwiać różne partykularne interesy, nie oglądając się na rzeczywisty głos mieszkańców. Bo przypominam, że projekt jest ogólnomiejski – dotyczy dwóch milionów warszawiaków.
Co można i należy z tym zrobić? Proste – wprowadzić głosowanie "na nie". Jeśli budżet obywatelski to ma być plebiscyt, to niech będą uwzględniane nie tylko głosy "za", ale także "przeciw". To przecież nasze pieniądze, nasze miasto i nasz komfort życia.
W czym problem? Dobre pytanie. Zgodnie z art. 5a ust. 7 pkt 4 ustawy o samorządzie gminnym to Rada m.st. Warszawy ustala uchwałą m.in. zasady przeprowadzania głosowania. Nic nie stoi na przeszkodzie w ustaleniu dowolnego sposobu głosowania. A ponadto ustawa narzuca wymóg równości głosowania. Ewidentne jest to, że brak głosowania "na nie" narusza tę zasadę. Skoro głosują tylko zwolennicy projektu, to przeciwnicy nie mają zagwarantowanej równości sił, bo po prostu nie mogą głosować. Władze Warszawy naruszają w ten sposób prawo.
Czasami bywa tak, że paradoksalnie bycie "na nie" jest byciem "na tak". Umożliwienie głosowania "na nie" w budżecie obywatelskim to "tak" dla głosu mieszkańców, to szacunek dla ich zdania i ich pieniędzy. Jeśli ludzie będą chcieli zapłacić komuś 100 tysięcy złotych za spacerowanie po Warszawie, to nie ma problemu. Ale musimy umożliwić mieszkańcom realne wypowiedzenie się. A to jest wykonalne tylko dzięki głosowaniu "tak/nie".
Bez głosowania "na nie" zapłacimy prawie 3 miliony złotych za tysiąc ławek wartych pół miliona złotych oraz za czyjąś inwestycję w dobre buty. Chyba nie o to chodzi w demokracji.
Pewien aktywista ubogacający Warszawę pomysłami z budżetu obywatelskiego postuluje postawienie tysiąca ławek za bagatela! dwa miliony osiemset tysięcy złotych, czyli po 2800zł za ławkę. Drogo? Jeśli wpisać w Google hasło "ławka miejska cena", wyskakują wyniki od 400 do 650zł. Oczywiście, ławkę trzeba przewieźć i ustawić, ale czy taka usługa rzeczywiście kosztuje ok. 2200-2400zł za jedną ławkę!? Biorąc pod uwagę, że ławki będą stawiane partiami, jednostkowy koszt transportu i ustawienia nie przekroczy 200zł na ławkę. Gdzie znika pozostałe ok. 2000zł?
Nie wiemy. Szczegółowość kosztów projektu ogranicza się do stwierdzenia "średni koszt postawienia jednej ławki warszawskiej to 2800zł". I już. Być może za tą kwotą kryją się dziesiątki tabelek Excela i setki stron raportów inżynierów, ale musimy uwierzyć na słowo, że ta "wycena" nie powstała metodą "sufit – podłoga – sufit".
Ale co z tymi spacerami?
Aby ławkę postawić tam, gdzie trzeba, najpierw trzeba tam pójść i popatrzeć. I to kosztuje dodatkowo 100 tysięcy złotych. Łącznie 80 spacerów, czyli po 1250zł za spacerek. I za raport ze spaceru! Co prawda, logika podpowiada, że skoro autor pomysłu już dziś wie, gdzie trzeba się przejść, aby postawić ławkę, to równie dobrze mógłby od razu podać tę lokalizację w cenie 0 złotych. Ale najwyraźniej logika też poszła na spacer.
Zatem za nasze pieniądze ktoś dostanie 100.000zł za spacerowanie po Warszawie. Zakładając dwie godziny łącznie na spacer i na raport o treści "postawić tutaj", wychodzi 100 tysięcy złotych za 160 godzin pracy. Czyli miesiąc pracy na etacie. Ręka do góry, kto zarabia 100 tysięcy złotych miesięcznie? Zaczynam rozumieć, dlaczego zdaniem byłej minister Bieńkowskiej tylko idiota pracuje za 6000zł na miesiąc.
No dobrze, ale przecież pomysł musi przejść przez głosowanie… I tu zaczyna się zabawa. Bo głosować można tylko "na tak". Jeśli zatem autor pomysłu zmobilizuje odpowiednio dużą grupę ludzi, którzy go poprą, to już niedługo będzie mógł zainwestować 250zł w nowe buty. Zwróci mu się z nawiązką po pierwszym spacerze.
Czytelniku, jeśli kiedyś zobaczysz faceta snującego się pozornie bez celu po chodniku, to niewykluczone, że będziesz właśnie widział kogoś, kto z Twoich pieniędzy zarabia 100 tys. złotych za spacerowanie. Pozdrów go serdecznie :)
Podsumowując – choćby przeciwnicy pomysłu stanęli na głowie, dwoili się i troili, nie mają żadnego wpływu na realizację. Ponieważ ich sprzeciw w ogóle nie jest brany pod uwagę! Ba! nikt nawet nie pozwala im tego sprzeciwu wyrazić. A w ten sposób można poprzez budżet obywatelski załatwiać różne partykularne interesy, nie oglądając się na rzeczywisty głos mieszkańców. Bo przypominam, że projekt jest ogólnomiejski – dotyczy dwóch milionów warszawiaków.
Co można i należy z tym zrobić? Proste – wprowadzić głosowanie "na nie". Jeśli budżet obywatelski to ma być plebiscyt, to niech będą uwzględniane nie tylko głosy "za", ale także "przeciw". To przecież nasze pieniądze, nasze miasto i nasz komfort życia.
W czym problem? Dobre pytanie. Zgodnie z art. 5a ust. 7 pkt 4 ustawy o samorządzie gminnym to Rada m.st. Warszawy ustala uchwałą m.in. zasady przeprowadzania głosowania. Nic nie stoi na przeszkodzie w ustaleniu dowolnego sposobu głosowania. A ponadto ustawa narzuca wymóg równości głosowania. Ewidentne jest to, że brak głosowania "na nie" narusza tę zasadę. Skoro głosują tylko zwolennicy projektu, to przeciwnicy nie mają zagwarantowanej równości sił, bo po prostu nie mogą głosować. Władze Warszawy naruszają w ten sposób prawo.
Czasami bywa tak, że paradoksalnie bycie "na nie" jest byciem "na tak". Umożliwienie głosowania "na nie" w budżecie obywatelskim to "tak" dla głosu mieszkańców, to szacunek dla ich zdania i ich pieniędzy. Jeśli ludzie będą chcieli zapłacić komuś 100 tysięcy złotych za spacerowanie po Warszawie, to nie ma problemu. Ale musimy umożliwić mieszkańcom realne wypowiedzenie się. A to jest wykonalne tylko dzięki głosowaniu "tak/nie".
Bez głosowania "na nie" zapłacimy prawie 3 miliony złotych za tysiąc ławek wartych pół miliona złotych oraz za czyjąś inwestycję w dobre buty. Chyba nie o to chodzi w demokracji.