Nie cierpię Google, ale po kres moich dni będę bronił prawa ludzi do używania Google’a. Unia Europejska zapłodniona światłą myślą Różyczki Gräfin von Thun und Hohenstein (osoba polskojęzyczna) zamierza uszczęśliwić nas poprzez rozbicie Google’owego monopolu.
Był kiedyś taki dowcip, że Bóg postanowił wynagrodzić pewnego chłopa w nagrodę za dobry uczynek i obiecał mu, że spełni jego jedno życzenie. Chłop myśli, myśli, aż w końcu mówi: “Sąsiad ma takie trzy dorodne świnki, które mu się regularnie prosią…”. “I co - ty byś też chciał takie świnki?” - pyta Bóg. “Nie. Ja chcę, żeby mu zdechły.”
Coś w tym stylu przerabiamy teraz na kanwie pomysłów Unii Europejskiej wobec Google’a. Idea jest stara i prosta jak myśl towarzysza Lenina. Jeśli jakimś cudem w tym zaoranym przez regulacje i podatki świecie udało się dwóm facetom w ciągu 20 lat postawić od zera przedsiębiorstwo o światowym zasięgu, to zamiast pozwolić innym budować ich własne imperia, tzw. “politycy” chcą zrobić wszystko, żeby zniszczyć to, co powstało.
Cudzysłów przy słowie “politycy” nie jest figurą retoryczną. Prawdziwi politycy to osoby, które działają na rzecz tego, żeby ludziom żyło się lepiej. Niestety, takich polityków chyba już nie ma i zostały nam wyłącznie osoby politykopodobne. To jak pochodzący z czasów PRL wyrób czekoladopodobny, który konsystencją, zapachem, a przede wszystkim kolorem, kojarzył się z zupełnie inną substancją niż czekolada. Substancją organiczną - w przeciwieństwie do owego wyrobu. I mniej więcej taką samą analogię mamy tutaj.
Owi “politycy” tak bardzo martwią się o nas, że doszli do wniosku, iż nie może być tak, że siadamy do komputera i po prostu używamy wyszukiwarki Google, kalendarza, dysku, poczty Gmail czy co tam jeszcze Google oferuje. Zdaniem osób politykopodobnych powinniśmy mieć to wszystko rozbite na różnych dostawców, najlepiej takich, z których każdy stosuje inny system, zupełnie niekompatybilny z systemami pozostałych usługodawców. I oczywiście migracja danych byłaby powolna, pełna błędów, a koszt byłby tak wysoki, że tylko nieliczne firmy byłoby na nią stać. Tak wyglądałby raj według europosłów. Porzućcie wszelką nadzieję… Czy to raczej nie nad piekłem widniał taki napis?
Coś w tym stylu przerabiamy teraz na kanwie pomysłów Unii Europejskiej wobec Google’a. Idea jest stara i prosta jak myśl towarzysza Lenina. Jeśli jakimś cudem w tym zaoranym przez regulacje i podatki świecie udało się dwóm facetom w ciągu 20 lat postawić od zera przedsiębiorstwo o światowym zasięgu, to zamiast pozwolić innym budować ich własne imperia, tzw. “politycy” chcą zrobić wszystko, żeby zniszczyć to, co powstało.
Cudzysłów przy słowie “politycy” nie jest figurą retoryczną. Prawdziwi politycy to osoby, które działają na rzecz tego, żeby ludziom żyło się lepiej. Niestety, takich polityków chyba już nie ma i zostały nam wyłącznie osoby politykopodobne. To jak pochodzący z czasów PRL wyrób czekoladopodobny, który konsystencją, zapachem, a przede wszystkim kolorem, kojarzył się z zupełnie inną substancją niż czekolada. Substancją organiczną - w przeciwieństwie do owego wyrobu. I mniej więcej taką samą analogię mamy tutaj.
Owi “politycy” tak bardzo martwią się o nas, że doszli do wniosku, iż nie może być tak, że siadamy do komputera i po prostu używamy wyszukiwarki Google, kalendarza, dysku, poczty Gmail czy co tam jeszcze Google oferuje. Zdaniem osób politykopodobnych powinniśmy mieć to wszystko rozbite na różnych dostawców, najlepiej takich, z których każdy stosuje inny system, zupełnie niekompatybilny z systemami pozostałych usługodawców. I oczywiście migracja danych byłaby powolna, pełna błędów, a koszt byłby tak wysoki, że tylko nieliczne firmy byłoby na nią stać. Tak wyglądałby raj według europosłów. Porzućcie wszelką nadzieję… Czy to raczej nie nad piekłem widniał taki napis?
Jednak pod tym płaszczykiem troski o zdrowie naszych komputerów i nasze prawo do wyszukiwania informacji (a jakże! mamy i takie prawo!) kryje się co innego. Google za dużo o nas wie, jak stwierdzają oficjalne dokumenty UE. Czyli konkurent dla władzy! I to jaki skuteczny. Przeżarte korupcją pseudo-służby wywiadowcze krajów UE wiedzą o nas mniej niż my sami udostępniamy w Internecie. A jako że Google, podobnie jak Facebook, nie współpracuje chętnie z aparatem bezpieki, to trzeba Google’a rozwalić. Władza nie lubi konkurencji - ani w zakresie kradzieży, ani inwigilacji. I obawiam się, że to jest zasadniczy cel tej całej awantury - skuteczniej inwigilować w celu sprawniejszego opodatkowania.
Co z tego wynika pozytywnego? Bo coś musi. Że władza jest przeciwko nam, to widać gołym okiem i nie potrzeba do tego mądrali z Internetu czy z telewizora.
Pozytywne jest to, że jak spojrzeć na branżę IT, to widać, że dynamiczny rozwój, spadek cen oraz te tak ukochane przez władzę innowacje, ściśle wiążą się z minimalną ilością regulacji. Szczęściem dla branży IT jest to, że większość osób politykopodobnych to intelektualne dinozaury z epoki analogowej, dla których aplikacja to wciąż ozdobny haft wyszyty przez siwiutką babuleńkę z podlaskiej wsi. Tylko dzięki temu te nasze intelektualne pancerniki nie są w stanie wytworzyć regulacji realnie zagrażających branży informatycznej. I to pokazuje, ile dobrego mógłby dla nas zrobić rząd, gdyby się tylko ograniczył do trwania i nie robienia niczego.
I takiego rządu życzę sobie oraz Czytelnikom z okazji nadchodzącego Dnia Bez Czegoś albo Dnia Czegoś, bo na pewno niedługo będzie taki dzień. Ja tymczasem czekam na Dzień Bez Rządu. Dzień na początek - potem będzie tydzień, miesiąc, rok.
Co z tego wynika pozytywnego? Bo coś musi. Że władza jest przeciwko nam, to widać gołym okiem i nie potrzeba do tego mądrali z Internetu czy z telewizora.
Pozytywne jest to, że jak spojrzeć na branżę IT, to widać, że dynamiczny rozwój, spadek cen oraz te tak ukochane przez władzę innowacje, ściśle wiążą się z minimalną ilością regulacji. Szczęściem dla branży IT jest to, że większość osób politykopodobnych to intelektualne dinozaury z epoki analogowej, dla których aplikacja to wciąż ozdobny haft wyszyty przez siwiutką babuleńkę z podlaskiej wsi. Tylko dzięki temu te nasze intelektualne pancerniki nie są w stanie wytworzyć regulacji realnie zagrażających branży informatycznej. I to pokazuje, ile dobrego mógłby dla nas zrobić rząd, gdyby się tylko ograniczył do trwania i nie robienia niczego.
I takiego rządu życzę sobie oraz Czytelnikom z okazji nadchodzącego Dnia Bez Czegoś albo Dnia Czegoś, bo na pewno niedługo będzie taki dzień. Ja tymczasem czekam na Dzień Bez Rządu. Dzień na początek - potem będzie tydzień, miesiąc, rok.