Parę dni temu demonstrował w Warszawie OPZZ. Z hasłami takimi samymi jak zawsze, które jak zawsze wzajemnie się wykluczały. Ale zabrakło jednego postulatu - godziwej płacy. Czyżby działacze OPZZ znali orzecznictwo Sądu Najwyższego?
Pierwsza publikacja:
Już tłumaczę, co ma Sąd Najwyższy wspólnego z postulatami OPZZ.
Jestem prawnikiem, bywam w sądzie dość często. Ostatnio - reprezentując matkę walczącą przeciwko ZUS o zasiłek macierzyński. A właściwie to ZUS był przeciwko matce, bo choć formalnie to moja klientka wystąpiła ze skargą, to jednak ZUS odmówił wypłaty. Odmówił i wygrał. A wygrał, bo moja klientka zarabiała... niegodziwie.
Już widzę to oburzenie - nie dość, że krwiopijca kapitalista wyzyskiwał pracownicę płacąc jej niegodziwe wynagrodzenie, to jeszcze ZUS zachował się po łotrowsku. I sąd na to pozwolił! Co za czasy. Aż się prosi zapytać, ile ta pani zarabiała. A proszę bardzo - mniej więcej dwuipółkrotność średniej krajowej.
Przypuszczam, że w tej chwili niejeden czytelnik odczuł coś, co fachowo w psychologii nazywa się dysonansem poznawczym. To taki stan, kiedy trzeba się zmierzyć z wykluczającymi się faktami czy twierdzeniami. Można to odczuć, słuchając przewodniczącego OPZZ, Jana Guza, albo porównując zapowiedzi Donalda Tuska o wyrzucaniu z rządu tych, którzy będą podnosić podatki, z późniejszymi dokonaniami pana premiera.
Otóż zdaniem orzekającego sądu, a jest to pogląd utrwalony w orzecznictwie Sądu Najwyższego, płaca niegodziwa w rozumieniu przepisów kodeksu pracy to wcale nie płaca zbyt niska, ale płaca zbyt wysoka. A powód jest jeden - bo jak ktoś zaczyna dużo zarabiać i zaraz potem zjawia się w ZUSie np. po zasiłek macierzyński, to jest to niegodziwe. Bo ZUS wyda więcej niż sam zabierze.
Proponuję raz jeszcze przeczytać ostatnie zdanie. O niegodziwości płacy świadczy dysproporcja pomiędzy tym, co trzeba zapłacić ZUSowi, a tym, co ZUS ma wypłacić… uprawnionemu? No, to chyba określenie trochę na wyrost.
Zdaniem sądu takie niegodziwie wysokie wynagrodzenie narusza interes ZUSu. Sąd najwyraźniej zapomniał, że kodeks pracy reguluje prawa i interesy pracodawcy i pracownika, a nie interesy ZUSu. Obowiązki i świadczenia z ubezpieczenia społecznego to zupełnie inna ustawa, która obejmuje nie tylko zatrudnionych na umowę o pracę, ale także zleceniobiorców czy tzw. samozatrudnionych (na fakturę). Ich dla odmiany kodeks pracy nie dotyczy.
Sąd wcale nie zapomniał i wcale się nie pomylił. Najbardziej przerażający wniosek jest taki, że polski sąd nie jest instytucją, która ma chronić uprawnionych i rozwiązywać spory, ale stał się rzecznikiem interesu fiskalnego państwa. Opowiadając się po stronie ZUS, sąd wyraźnie stanął w obronie interesów biurokratycznego molocha. I nie dlatego że ten moloch miał rację, ale dlatego że takiego rozstrzygnięcia wymagał interes dochodowy państwa.
I pewnie dlatego związkowcy nie wołają już o godziwą płacę - bo wiedzą, co to znaczy. A przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie postulował, aby mu obniżono wynagrodzenie. Do poziomu “godziwego”.
Jestem prawnikiem, bywam w sądzie dość często. Ostatnio - reprezentując matkę walczącą przeciwko ZUS o zasiłek macierzyński. A właściwie to ZUS był przeciwko matce, bo choć formalnie to moja klientka wystąpiła ze skargą, to jednak ZUS odmówił wypłaty. Odmówił i wygrał. A wygrał, bo moja klientka zarabiała... niegodziwie.
Już widzę to oburzenie - nie dość, że krwiopijca kapitalista wyzyskiwał pracownicę płacąc jej niegodziwe wynagrodzenie, to jeszcze ZUS zachował się po łotrowsku. I sąd na to pozwolił! Co za czasy. Aż się prosi zapytać, ile ta pani zarabiała. A proszę bardzo - mniej więcej dwuipółkrotność średniej krajowej.
Przypuszczam, że w tej chwili niejeden czytelnik odczuł coś, co fachowo w psychologii nazywa się dysonansem poznawczym. To taki stan, kiedy trzeba się zmierzyć z wykluczającymi się faktami czy twierdzeniami. Można to odczuć, słuchając przewodniczącego OPZZ, Jana Guza, albo porównując zapowiedzi Donalda Tuska o wyrzucaniu z rządu tych, którzy będą podnosić podatki, z późniejszymi dokonaniami pana premiera.
Otóż zdaniem orzekającego sądu, a jest to pogląd utrwalony w orzecznictwie Sądu Najwyższego, płaca niegodziwa w rozumieniu przepisów kodeksu pracy to wcale nie płaca zbyt niska, ale płaca zbyt wysoka. A powód jest jeden - bo jak ktoś zaczyna dużo zarabiać i zaraz potem zjawia się w ZUSie np. po zasiłek macierzyński, to jest to niegodziwe. Bo ZUS wyda więcej niż sam zabierze.
Proponuję raz jeszcze przeczytać ostatnie zdanie. O niegodziwości płacy świadczy dysproporcja pomiędzy tym, co trzeba zapłacić ZUSowi, a tym, co ZUS ma wypłacić… uprawnionemu? No, to chyba określenie trochę na wyrost.
Zdaniem sądu takie niegodziwie wysokie wynagrodzenie narusza interes ZUSu. Sąd najwyraźniej zapomniał, że kodeks pracy reguluje prawa i interesy pracodawcy i pracownika, a nie interesy ZUSu. Obowiązki i świadczenia z ubezpieczenia społecznego to zupełnie inna ustawa, która obejmuje nie tylko zatrudnionych na umowę o pracę, ale także zleceniobiorców czy tzw. samozatrudnionych (na fakturę). Ich dla odmiany kodeks pracy nie dotyczy.
Sąd wcale nie zapomniał i wcale się nie pomylił. Najbardziej przerażający wniosek jest taki, że polski sąd nie jest instytucją, która ma chronić uprawnionych i rozwiązywać spory, ale stał się rzecznikiem interesu fiskalnego państwa. Opowiadając się po stronie ZUS, sąd wyraźnie stanął w obronie interesów biurokratycznego molocha. I nie dlatego że ten moloch miał rację, ale dlatego że takiego rozstrzygnięcia wymagał interes dochodowy państwa.
I pewnie dlatego związkowcy nie wołają już o godziwą płacę - bo wiedzą, co to znaczy. A przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie postulował, aby mu obniżono wynagrodzenie. Do poziomu “godziwego”.