Jakiś czas temu dentysta wyrywał mi ząb. Trudna sztuka. Namęczyliśmy się obaj straszliwie, a po godzinie zostałem z dziurą w dziąśle, rachunkiem na sto złotych, dwudniowym zwolnieniem lekarskim i receptą na ketonal.
Gdyby mi pan doktor nie przepisał ketonalu, to nie mógłbym pójść ot, tak do apteki i kupić choćby jedną pastylkę tego leku. Nawet jakbym rozdziawił gębę i rzężąc zapluł krwią sprzedawczynię, nie dostałbym nawet pół tabletki. Bo to na receptę. Tylko lekarz wie, kiedy można wziąć i po co. Wyłącznie fachowa wiedza medyczna jest w stanie ocenić mój poziom bólu (deklarowany przeze mnie!) i zapisać odpowiedni środek przeciwbólowy. Gdyby nie lekarz, to nie jestem pewien, czy w ogóle by mnie bolało.
Z opakowania trzydziestu sztuk zużyłem może dwie-trzy tabletki. Potem przeczytałem ulotkę – powiało grozą, ale na wywołanie wymiotów już było za późno. Nic to – jakoś przeżyłem. Ząb już mnie nie boli (bo go nie ma), dziąsło też nie (bo się rana zagoiła). A ja mam w domu ketonal. Prawie całe opakowanie. Nielegalnie! Bo przecież już mnie nie boli i powinienem był wyrzucić ketonal do śmietnika. Nie! Stop! To też nielegalne. Powinienem pójść do apteki i wyrzucić opakowanie do specjalnie na to przeznaczonego pojemnika. Bo inaczej nie wiadomo, co by się stało. Taki ketonal mógłby dostać się do śmietnika, a tam mógłby... W zasadzie nie wiem co. Zaatakować kogoś?
A jednak nie wyrzuciłem. Mam w domu. Bo pomyślałem, że może jak co mnie kiedy zaboli, to sobie zaaplikuję. Albo mógłbym otruć psa sąsiadów. Tyle że psa nie mają. Ale gdyby kupili i byłby to wredny pies, co to wyje po nocach i szcza w windzie, to ketonal by się przydał. W końcu dosis sola – tylko dawka czyni truciznę. Choć otruć się można czymkolwiek, na przykład solą kuchenną (to akurat bardzo silna trucizna z uwagi na "trzymanie wody") albo gorzałą (też mocna substancja trująca) albo zwykłą aspiryną (może doprowadzić do skrajnego obniżenia ciśnienia krwi i zapaści). Ale gdzie im tam do ketonalu!? To prawdziwy farmakologiczny morderca. A jeszcze jak się przeterminuje, to ho ho! Największego siłacza położy.
I cały czas nie mogę zrozumieć, dlaczego rząd pozwala mi kupić trzydzieści tabletek substancji, która jest tak groźna, że może przepisać ją tylko lekarz, skoro potrzebuję zaledwie dwóch-trzech pastylek. Skąd oni w tym rządzie wiedzą, że jestem na tyle mądry, żeby nie zjeść całego opakowania na raz, a zarazem jestem tak głupi, że nie mogę bez zgody władzy lekarskiej kupić dwóch tabletek?
Gorzej nawet - sto metrów od domu jest spożywczy, gdzie mogę kupić wódkę. Obok apteka, gdzie sprzedadzą mi strzykawkę i igłę. Jak sobie wstrzyknę całe pół litra, to nie ma szans – nie przeżyję. Dla pewności jeszcze ściągnę z baku pół litra benzyny i też sobie wstrzyknę. I połknę całe opakowanie aspiryny. Nie ma co – w zasięgu stu metrów mam źródło zaopatrzenia w skuteczne trucizny. I aż dziw, że jeszcze żyję, prawda?
Z opakowania trzydziestu sztuk zużyłem może dwie-trzy tabletki. Potem przeczytałem ulotkę – powiało grozą, ale na wywołanie wymiotów już było za późno. Nic to – jakoś przeżyłem. Ząb już mnie nie boli (bo go nie ma), dziąsło też nie (bo się rana zagoiła). A ja mam w domu ketonal. Prawie całe opakowanie. Nielegalnie! Bo przecież już mnie nie boli i powinienem był wyrzucić ketonal do śmietnika. Nie! Stop! To też nielegalne. Powinienem pójść do apteki i wyrzucić opakowanie do specjalnie na to przeznaczonego pojemnika. Bo inaczej nie wiadomo, co by się stało. Taki ketonal mógłby dostać się do śmietnika, a tam mógłby... W zasadzie nie wiem co. Zaatakować kogoś?
A jednak nie wyrzuciłem. Mam w domu. Bo pomyślałem, że może jak co mnie kiedy zaboli, to sobie zaaplikuję. Albo mógłbym otruć psa sąsiadów. Tyle że psa nie mają. Ale gdyby kupili i byłby to wredny pies, co to wyje po nocach i szcza w windzie, to ketonal by się przydał. W końcu dosis sola – tylko dawka czyni truciznę. Choć otruć się można czymkolwiek, na przykład solą kuchenną (to akurat bardzo silna trucizna z uwagi na "trzymanie wody") albo gorzałą (też mocna substancja trująca) albo zwykłą aspiryną (może doprowadzić do skrajnego obniżenia ciśnienia krwi i zapaści). Ale gdzie im tam do ketonalu!? To prawdziwy farmakologiczny morderca. A jeszcze jak się przeterminuje, to ho ho! Największego siłacza położy.
I cały czas nie mogę zrozumieć, dlaczego rząd pozwala mi kupić trzydzieści tabletek substancji, która jest tak groźna, że może przepisać ją tylko lekarz, skoro potrzebuję zaledwie dwóch-trzech pastylek. Skąd oni w tym rządzie wiedzą, że jestem na tyle mądry, żeby nie zjeść całego opakowania na raz, a zarazem jestem tak głupi, że nie mogę bez zgody władzy lekarskiej kupić dwóch tabletek?
Gorzej nawet - sto metrów od domu jest spożywczy, gdzie mogę kupić wódkę. Obok apteka, gdzie sprzedadzą mi strzykawkę i igłę. Jak sobie wstrzyknę całe pół litra, to nie ma szans – nie przeżyję. Dla pewności jeszcze ściągnę z baku pół litra benzyny i też sobie wstrzyknę. I połknę całe opakowanie aspiryny. Nie ma co – w zasięgu stu metrów mam źródło zaopatrzenia w skuteczne trucizny. I aż dziw, że jeszcze żyję, prawda?
Nie istnieje żaden racjonalny powód, dla którego dorosły człowiek nie mógłby kupić dowolnej substancji, w tym psychoaktywnej, a następnie zużyć jej, także w ilościach zagrażających życiu. Czy te prawie trzydzieści tabletek ketonalu, jakie mi zostały, stało się mniej niebezpieczne tylko dlatego że zostały kupione "legalnie"?
Tymczasem rząd uważa, że nie może pozwolić mi na kupić substancji chemicznych, które są dopuszczone do obrotu, ponieważ są to substancje… no, przecież nie szkodliwe, inaczej byłyby chyba zakazane. Ale z drugiej strony śmiertelną truciznę, jaką są papierosy, mogę kupić na rogu każdej ulicy. I nie dość, że od fajek można dostać raka, to można się też tak banalnie poparzyć. I gdzie tu logika?
Nigdzie. Jak nietrudno odgadnąć, ten post nie jest o ketonalu. Ten post jest o wolności. Jest o tym, że mając w każdej chwili kilkanaście sposobności, aby uszkodzić lub zabić siebie albo kogoś innego, jednak tego nie robię. Nie dlatego że mi nie wolno (kto mi zabroni?), ale dlatego że nie chcę. Rząd jednak nie ufa mi i utrzymuje cały rozbudowany aparat administracji tylko po to, aby uchronić mnie przede mną samym. I po co? Tylko po to, aby zdzierać ze mnie podatek służący utrzymaniu tego systemu ochrony, a w efekcie i tak zostawić mnie ze śmiertelną trucizną.
Za zgodą rządu i zgodnie z prawem stanowię zatem śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich wokoło. Trzeba to natychmiast powstrzymać! Tylko kogo aresztować? Mnie? Dentystę? Aptekarza? Premiera?
Tymczasem rząd uważa, że nie może pozwolić mi na kupić substancji chemicznych, które są dopuszczone do obrotu, ponieważ są to substancje… no, przecież nie szkodliwe, inaczej byłyby chyba zakazane. Ale z drugiej strony śmiertelną truciznę, jaką są papierosy, mogę kupić na rogu każdej ulicy. I nie dość, że od fajek można dostać raka, to można się też tak banalnie poparzyć. I gdzie tu logika?
Nigdzie. Jak nietrudno odgadnąć, ten post nie jest o ketonalu. Ten post jest o wolności. Jest o tym, że mając w każdej chwili kilkanaście sposobności, aby uszkodzić lub zabić siebie albo kogoś innego, jednak tego nie robię. Nie dlatego że mi nie wolno (kto mi zabroni?), ale dlatego że nie chcę. Rząd jednak nie ufa mi i utrzymuje cały rozbudowany aparat administracji tylko po to, aby uchronić mnie przede mną samym. I po co? Tylko po to, aby zdzierać ze mnie podatek służący utrzymaniu tego systemu ochrony, a w efekcie i tak zostawić mnie ze śmiertelną trucizną.
Za zgodą rządu i zgodnie z prawem stanowię zatem śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich wokoło. Trzeba to natychmiast powstrzymać! Tylko kogo aresztować? Mnie? Dentystę? Aptekarza? Premiera?