Korupcja rzecz straszna – wiadomo. Skorumpowany polityk, policjant, urzędnik czy lekarz, to świnia najpodlejsza. Wie to każdy. Ale czy rzeczywiście tak jest?
Spójrzmy na przetargi, zwłaszcza drogowe. Aby uniknąć zarzutów korupcji, większość urzędów stosowała zasadę najniższej ceny. Jak to zadziałało w praktyce? Że autostrady wybudowaliśmy bodajże trzykrotnie drożej niż początkowo zakładano. Teraz słychać głosy, że to źle, a cena nie powinna być czynnikiem miarodajnym – i że koniecznie trzeba uwzględnić doświadczenie firmy.
Cena jest najbardziej miarodajnym elementem oceny oferty, tyle że w relacjach normalnych, czyli prywatnych. Problem pojawia się, kiedy moje pieniądze, zabrane mi przez rząd, zostają wydane przez urzędnika na rzeczy, które zdaniem innego urzędnika są mi niezbędne do życia. Jeszcze inny urzędnik sprawdza tego pierwszego, czy moje pieniądze wydał uczciwie, to znaczy – czy zapłacił temu, komu powinien zapłacić zgodnie z regułami ustalonymi przez jeszcze innego urzędnika.
Jako że ci wszyscy urzędnicy nie żyją powietrzem, na cenę drogi składają się pensje tych wszystkich urzędników, zarobek pierwszej firmy, która i tak zbankrutuje, bo dała za niską cenę, łapówka za to, żeby dostać kontrakt, koszt kolejnego przetargu, kolejna łapówka i tak dalej. Wszystko po to, aby zapłacić tanio za budowę dróg, bo podobno gdyby to zrobić prywatnie, wyszłoby drogo. Tak właśnie działa tanie państwo.
Cena jest najbardziej miarodajnym elementem oceny oferty, tyle że w relacjach normalnych, czyli prywatnych. Problem pojawia się, kiedy moje pieniądze, zabrane mi przez rząd, zostają wydane przez urzędnika na rzeczy, które zdaniem innego urzędnika są mi niezbędne do życia. Jeszcze inny urzędnik sprawdza tego pierwszego, czy moje pieniądze wydał uczciwie, to znaczy – czy zapłacił temu, komu powinien zapłacić zgodnie z regułami ustalonymi przez jeszcze innego urzędnika.
Jako że ci wszyscy urzędnicy nie żyją powietrzem, na cenę drogi składają się pensje tych wszystkich urzędników, zarobek pierwszej firmy, która i tak zbankrutuje, bo dała za niską cenę, łapówka za to, żeby dostać kontrakt, koszt kolejnego przetargu, kolejna łapówka i tak dalej. Wszystko po to, aby zapłacić tanio za budowę dróg, bo podobno gdyby to zrobić prywatnie, wyszłoby drogo. Tak właśnie działa tanie państwo.
Jest prostsze rozwiązanie. Skoro i tak przetargi rozdaje się według uznania (uznania grubości koperty), a potem część z nich i tak trzeba unieważnić, a część poprawić, to prościej byłoby w ogóle uchylić całą ustawę o zamówieniach publicznych. Nie reformować, tylko uchylić, łącznie z likwidacją niepotrzebnego molocha pod nazwą Urząd Zamówień Publicznych. Wybór wykonawcy będzie odbywał się po uważaniu, a jedynym obowiązkiem będzie zamieszczenie przez urząd ogłoszenia, komu dano zamówienie i za ile. Faktycznie niewiele to się różni od praktyki obecnego systemu, tyle że będzie taniej i bardziej przejrzyście.
I będzie jeszcze jedna korzyść – zlikwiduje się korupcję raz na zawsze. Kontrakt dostaną ci, co i tak by go dostali, nie trzeba będzie nikogo korumpować, a i zaoszczędzi się trochę pieniędzy. Oczywiście, żeby dokonać poważniejszych oszczędności, trzeba by zdemontować cały system, tak żeby np. stworzenie programu komputerowego, co według wyceny rynkowej kosztuje 2 mln złotych, nie kosztowało w cenie rządowej 50 mln złotych, jak to się teraz powszechnie dzieje. Ale wbrew pozorom właśnie rezygnacja z fikcyjnych przetargów poprawi przejrzystość. Trudno będzie dać kontrakt na 50 mln złotych, jeśli nie będzie zasłony w postaci kontr-ofert przetargowych, a zostanie wyłącznie wycena rynkowa, dostępna dla każdego.
I tylko media się zmartwią, bo już nie będzie ekscytacji zatrzymaniami urzędasów za łapówki. Nie szkodzi – media znajdą sobie coś innego: kręgi w zbożu, komisję śledczą w sprawie komisji śledczej albo odkopią potwora z Loch Ness.
I będzie jeszcze jedna korzyść – zlikwiduje się korupcję raz na zawsze. Kontrakt dostaną ci, co i tak by go dostali, nie trzeba będzie nikogo korumpować, a i zaoszczędzi się trochę pieniędzy. Oczywiście, żeby dokonać poważniejszych oszczędności, trzeba by zdemontować cały system, tak żeby np. stworzenie programu komputerowego, co według wyceny rynkowej kosztuje 2 mln złotych, nie kosztowało w cenie rządowej 50 mln złotych, jak to się teraz powszechnie dzieje. Ale wbrew pozorom właśnie rezygnacja z fikcyjnych przetargów poprawi przejrzystość. Trudno będzie dać kontrakt na 50 mln złotych, jeśli nie będzie zasłony w postaci kontr-ofert przetargowych, a zostanie wyłącznie wycena rynkowa, dostępna dla każdego.
I tylko media się zmartwią, bo już nie będzie ekscytacji zatrzymaniami urzędasów za łapówki. Nie szkodzi – media znajdą sobie coś innego: kręgi w zbożu, komisję śledczą w sprawie komisji śledczej albo odkopią potwora z Loch Ness.