Rząd "wie lepiej" - wie, że konsumenci potrzebują innowacyjnej gospodarki oraz innowacyjnych produktów. A co to w ogóle jest innowacyjność? I czy jest nam potrzebna?
Aby nieco przyspieszyć wywód, odpowiem krótko i wprost – nie, nie potrzebujemy innowacyjnej gospodarki. Potrzebujemy gospodarki, w której konsumenci mają szeroki wybór produktów w różnej cenie i o różnej jakości, a dzięki wolności handlu dowolny produkt z końca świata można stosunkowo szybko i tanio dostarczyć pod drzwi klienta. A jeśli konsumenci zażądają produktów "innowacyjnych" (np. krzesełek ogrodowych z podświetlanym napisem "wolne/zajęte"), to taka gospodarka dostarczy nabywcom takich produktów bez rządowego namaszczenia.
Trzymajmy się przykładu krzesełek ogrodowych, na których naród sadza tyłek, kiedy go najdzie ochota na kiełbasę z grilla. Innowacyjny producent opracowuje krzesełko ogrodowe, które wyświetla na oparciu napis "zajęte", kiedy obywatel posadzi na nim tyłek, a "wolne" – kiedy podniesie cielsko po kolejną porcję kiełbachy. Wspierający innowacyjność rząd wyciągnie pomocną łapę do takiego przedsiębiorcy i podaruje mu zwrot części podatku albo części kosztu, jaki ów innowacyjny producent poniósł na opracowanie tego niesamowitego produktu.
W efekcie nasz innowacyjny producent zyska finansową przewagę nad zacofańcami, którzy wciąż będą produkować zwykłe krzesełka ogrodowe. O ile wolny rynek polega na zdobywaniu przewagi konkurencyjnej, to przewaga dzięki forsie od rządu nie jest uczciwą grą rynkową, ale zwykłym oszustwem na koszt obywateli. Tak czy owak nasz innowacyjny producent ma teraz ekstra pieniądze – nie za to, że dostarczył konsumentom coś potrzebnego, ale za to, że spełnił oczekiwania rządowych geniuszy.
Co teraz zrobi nasz pionier innowacyjności? To samo co każdy inny homo sapiens używający głowy do myślenia, a nie tylko do noszenia czapki. Wykorzystując nadwyżkę finansową, obniży ceny produkowanych przez siebie normalnych krzesełek ogrodowych, bo to przecież jest jego zasadniczy produkt, którym konkuruje na rynku. A idiotyczne siedzisko z lampką wystawi w liczbie dwóch sztuk na rządowych targach robienia ludziom wody z mózgu oraz na rządowy konkurs głupoty. Pozostali producenci – aby utrzymać się na rynku – będą zmuszeni obniżyć ceny. Jako że jednak koszt produkcji krzesełek ogrodowych jest wciąż ten sam, nasz innowacyjny przodownik socjalistycznego współzawodnictwa pracy będzie mógł wypuścić na rynek krzesełka w cenie nieco poniżej kosztów, tymczasowo finansując działalność rządową forsą. Konkurenci nie mający takiego wsparcia będą mieli do wyboru – (1) zejść poniżej kosztów, czyli zbankrutować, (2) produkować dalej po starych cenach, czyli stracić udział w rynku, a w konsekwencji zbankrutować, albo (3) obciąć koszty, co najłatwiej przeprowadzić zwalniając część załogi albo proponując ludziom umowę "podśmieciową", czyli na gębę. W tym ostatnim wariancie firma nie zbankrutuje, a przynajmniej nie od razu, ale natychmiast przybędzie nam fikcyjnych bezrobotnych.
Trzymajmy się przykładu krzesełek ogrodowych, na których naród sadza tyłek, kiedy go najdzie ochota na kiełbasę z grilla. Innowacyjny producent opracowuje krzesełko ogrodowe, które wyświetla na oparciu napis "zajęte", kiedy obywatel posadzi na nim tyłek, a "wolne" – kiedy podniesie cielsko po kolejną porcję kiełbachy. Wspierający innowacyjność rząd wyciągnie pomocną łapę do takiego przedsiębiorcy i podaruje mu zwrot części podatku albo części kosztu, jaki ów innowacyjny producent poniósł na opracowanie tego niesamowitego produktu.
W efekcie nasz innowacyjny producent zyska finansową przewagę nad zacofańcami, którzy wciąż będą produkować zwykłe krzesełka ogrodowe. O ile wolny rynek polega na zdobywaniu przewagi konkurencyjnej, to przewaga dzięki forsie od rządu nie jest uczciwą grą rynkową, ale zwykłym oszustwem na koszt obywateli. Tak czy owak nasz innowacyjny producent ma teraz ekstra pieniądze – nie za to, że dostarczył konsumentom coś potrzebnego, ale za to, że spełnił oczekiwania rządowych geniuszy.
Co teraz zrobi nasz pionier innowacyjności? To samo co każdy inny homo sapiens używający głowy do myślenia, a nie tylko do noszenia czapki. Wykorzystując nadwyżkę finansową, obniży ceny produkowanych przez siebie normalnych krzesełek ogrodowych, bo to przecież jest jego zasadniczy produkt, którym konkuruje na rynku. A idiotyczne siedzisko z lampką wystawi w liczbie dwóch sztuk na rządowych targach robienia ludziom wody z mózgu oraz na rządowy konkurs głupoty. Pozostali producenci – aby utrzymać się na rynku – będą zmuszeni obniżyć ceny. Jako że jednak koszt produkcji krzesełek ogrodowych jest wciąż ten sam, nasz innowacyjny przodownik socjalistycznego współzawodnictwa pracy będzie mógł wypuścić na rynek krzesełka w cenie nieco poniżej kosztów, tymczasowo finansując działalność rządową forsą. Konkurenci nie mający takiego wsparcia będą mieli do wyboru – (1) zejść poniżej kosztów, czyli zbankrutować, (2) produkować dalej po starych cenach, czyli stracić udział w rynku, a w konsekwencji zbankrutować, albo (3) obciąć koszty, co najłatwiej przeprowadzić zwalniając część załogi albo proponując ludziom umowę "podśmieciową", czyli na gębę. W tym ostatnim wariancie firma nie zbankrutuje, a przynajmniej nie od razu, ale natychmiast przybędzie nam fikcyjnych bezrobotnych.
W pierwszej fazie innowacyjnego szaleństwa rząd odtrąbi sukces. Patrzcie, jakie jesteśmy mądre ministry – potrafimy zmusić tych spasionych kapitalistów, żeby obniżyli ceny! Zaraz jednak okaże się, że albo mamy falę bankructw wśród producentów krzesełek (większe bezrobocie faktyczne), albo wzrost bezrobocia "na papierze" (fikcyjnego, ale rząd nie odróżnia rzeczywistości od wytworów własnej wyobraźni). Rząd wyda wówczas kolejne miliardy złotych na aktywizację zawodową fikcyjnych bezrobotnych – żeby ludzie odzyskali pracę, której de facto nigdy nie stracili (wzrost podatków) oraz zwiększy wydatki na innowacyjność, żeby innowacyjnemu gierojowi dać premię za wycięcie w pień uczciwej konkurencji (to także oznacza wzrost podatków).
Po zakończonym cyklu stymulowania innowacyjnej gospodarki zostanie nam jeden producent krzesełek ogrodowych, który – dzięki wsparciu rządowym szmalem za opracowywanie kolejnych innowacyjnych produktów (krzesło bez nóg, oparcie o zmieniających się kolorach, fotel ze składanym daszkiem itd.) – będzie mógł ograniczyć produkcję zwykłych krzesełek ogrodowych i skupić się wyłącznie na zarabianiu na innowacyjności fundowanej przez rząd. W efekcie na rynku pojawi się tak mało krzesełek ogrodowych i które będą miały tak wysoką cenę, że tylko nielicznych będzie stać na posadzenie w nich cielska przy grillowym stole. Reszta obywateli, chcąc uczcić święto flagi, pracy, konstytucji czy co tam się nadaje pod grillową wódeczkę, będzie musiała usadowić tyłek prosto na trawniku.
I właśnie po to jest nam potrzebna innowacyjna gospodarka - żeby wrócić do natury! Czy to nie piękny przykład na mariaż nowoczesności i ekologii?
Po zakończonym cyklu stymulowania innowacyjnej gospodarki zostanie nam jeden producent krzesełek ogrodowych, który – dzięki wsparciu rządowym szmalem za opracowywanie kolejnych innowacyjnych produktów (krzesło bez nóg, oparcie o zmieniających się kolorach, fotel ze składanym daszkiem itd.) – będzie mógł ograniczyć produkcję zwykłych krzesełek ogrodowych i skupić się wyłącznie na zarabianiu na innowacyjności fundowanej przez rząd. W efekcie na rynku pojawi się tak mało krzesełek ogrodowych i które będą miały tak wysoką cenę, że tylko nielicznych będzie stać na posadzenie w nich cielska przy grillowym stole. Reszta obywateli, chcąc uczcić święto flagi, pracy, konstytucji czy co tam się nadaje pod grillową wódeczkę, będzie musiała usadowić tyłek prosto na trawniku.
I właśnie po to jest nam potrzebna innowacyjna gospodarka - żeby wrócić do natury! Czy to nie piękny przykład na mariaż nowoczesności i ekologii?