Duże miasto – gdzieś na pograniczu centrum i przedmieść. Trzy pasy w jedną stronę, żadnego przejścia dla pieszych, równomierne i pełne oświetlenie. Geniusz Karpat postawił znak "50", ale auto jedzie ponad dziewięćdziesiąt. Nagle czerwony błysk! Co to? Nic takiego – to Straż Miejska dała sygnał, że można jechać dalej.
Jak powszechnie wiadomo, tylko ustawodawca i stawiacz znaków wiedzą, z jaką prędkością można jechać po ulicy. Tylko władza ma monopol na prawdę, dobro i sprawiedliwość. Budzi to moje wątpliwości. I mimo że kilkukrotnie miałem okazję rozmawiać z przedstawicielami władzy na ten temat, nigdy nie poznałem odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Pytania bardzo praktyczne.
Jest w Warszawie taka niby-autostrada niby-droga, co się zowie Wisłostradą. Trzy pasy w jedną stronę, długie odcinki bez świateł i przejść przetykane zagęszczeniem skrzyżowań. Taka nasza typowa bezmyślna myśl urbanistyczna. Na odcinku Wisłostrady pomiędzy Mostem Śląsko-Dąbrowskim a wiaduktem ulicy Krasińskiego było kiedyś ograniczenie do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Parę lat temu pojawił się jednak tam znak – można jechać siedemdziesiąt! Fajnie. Ale co z tego?
Jest w Warszawie taka niby-autostrada niby-droga, co się zowie Wisłostradą. Trzy pasy w jedną stronę, długie odcinki bez świateł i przejść przetykane zagęszczeniem skrzyżowań. Taka nasza typowa bezmyślna myśl urbanistyczna. Na odcinku Wisłostrady pomiędzy Mostem Śląsko-Dąbrowskim a wiaduktem ulicy Krasińskiego było kiedyś ograniczenie do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Parę lat temu pojawił się jednak tam znak – można jechać siedemdziesiąt! Fajnie. Ale co z tego?
Próbowałem kierować się logiką naszej ukochanej władzuni. Przykład mojego dialogu z tak zwanym przedstawicielem prawa, czyli policjantem:
– Jeśli jest ograniczenie do pięćdziesięciu na godzinę, to jazda sześćdziesiąt jest zawsze niebezpieczna?
– Tak.
– Kiedyś na Wisłostradzie [i tu opisuję odcinek drogi] było pięćdziesiąt. Czyli sześćdziesiąt było niebezpiecznie?
– Tak.
– Teraz na tym odcinku Wisłostrady jest siedemdziesiąt, czyli sześćdziesiąt jest bezpiecznie?
– Zależy.
– Od czego?
– Od warunków atmosferycznych, pory dnia, natężenia ruchu, sprawności pojazdu i kierowcy…
– Rozumiem. Ale w takim razie dopuszczalna prędkość powinna zależeć od tych czynników, a nie od znaków.
– Od znaków i od czynników.
– To co się zmieniło na tym odcinku Wisłostrady, że kiedyś sześćdziesiąt było zawsze niebezpiecznie, a teraz zależy od oceny kierowcy? Nowy asfalt położyli, jakieś barierki ochronne, ambulans co trzysta metrów…?
Chwila ciszy.
– Widocznie ktoś tak zdecydował.
– Jak to? Tak odgórnie? Po prostu uznał, że teraz sześćdziesiąt nie zależy od znaku, ale od warunków drogowych?
– Proszę pana, niech pan już jedzie, nie mam czasu na takie rozmowy…
Wciąż zatem żyję w niewiedzy. Wiem jedno – ograniczenia prędkości wynikają z bezpieczeństwa. Władza się troszczy tak bardzo, że dzieli się niedostępną zwykłym śmiertelnikom wiedzą, z jaką należy jechać prędkością. Przekroczysz prędkość – śmiertelne zagrożenie.
I tu chciałbym wrócić do tytułowego światła. Otóż nie jest to wybuch supernowej ani rozbłysk gamma, ale przebłysk istnienia Straży Miejskiej. Co to jest Straż Miejska, tłumaczyć nie trzeba, dość, żeby pamiętać, że to takie współczesne ORMO (Ochotnicze Rezerwy Milicji Obywatelskiej). I tak jak kiedyś do ORMO szli konfidenci, którzy lubili porozkazywać innym, tak teraz do Straży Miejskiej idą ci, których nie chcieli w Policji i którzy też lubią sobie porządzić. Grunt, że tradycja w narodzie nie ginie.
Otóż zdjęć na czerwono nie robi automat, ale żywe człowieki, sztuk co najmniej dwa albo i trzy. Tak zwani funkcjonariusze ukryci w furgonetce z fotoradarem polują na jelenia, który przekracza prędkość. Kiedy jeleń wpadnie w sidła, pada strzał. Trach! I… jeleń jedzie dalej. Straż bowiem strzela ślepakami. Mimo że przecież jeleń stwarza śmiertelne zagrożenie dla siebie i innych, strażnicy puszczają go dalej. Niech jedzie, Bóg z nim, czekamy na następnego "pirata drogowego". Jakże to kłóci się z jedynie słuszną linią, jaką pokazuje telewizyjny program "Stop! Łapówka". Tam nie przepuszczą nikomu – tutaj przepuszczają każdemu.
Jestem oczywiście przeciwnikiem ustawowego ograniczenia prędkości. Ale to na dziś odległy projekt. Bliższe wydaje mi się to, co już uczyniły niektóre gminy, czyli likwidacja ORMO… eee, to jest Straży Miejskiej. Twór niepotrzebny, który poza ściganiem staruszek handlujących pietruszką zajmuje się wyłącznie poborem podatku od przekroczenia prędkości (potocznie nazywa się to mandat za wykroczenie drogowe). To już taniej będzie przeznaczyć na ten podatek pieniądze zaoszczędzone wskutek likwidacji Straży Miejskiej.
Pora pokazać czerwone światło Straży Miejskiej! Skutecznie, raz na zawsze.
– Jeśli jest ograniczenie do pięćdziesięciu na godzinę, to jazda sześćdziesiąt jest zawsze niebezpieczna?
– Tak.
– Kiedyś na Wisłostradzie [i tu opisuję odcinek drogi] było pięćdziesiąt. Czyli sześćdziesiąt było niebezpiecznie?
– Tak.
– Teraz na tym odcinku Wisłostrady jest siedemdziesiąt, czyli sześćdziesiąt jest bezpiecznie?
– Zależy.
– Od czego?
– Od warunków atmosferycznych, pory dnia, natężenia ruchu, sprawności pojazdu i kierowcy…
– Rozumiem. Ale w takim razie dopuszczalna prędkość powinna zależeć od tych czynników, a nie od znaków.
– Od znaków i od czynników.
– To co się zmieniło na tym odcinku Wisłostrady, że kiedyś sześćdziesiąt było zawsze niebezpiecznie, a teraz zależy od oceny kierowcy? Nowy asfalt położyli, jakieś barierki ochronne, ambulans co trzysta metrów…?
Chwila ciszy.
– Widocznie ktoś tak zdecydował.
– Jak to? Tak odgórnie? Po prostu uznał, że teraz sześćdziesiąt nie zależy od znaku, ale od warunków drogowych?
– Proszę pana, niech pan już jedzie, nie mam czasu na takie rozmowy…
Wciąż zatem żyję w niewiedzy. Wiem jedno – ograniczenia prędkości wynikają z bezpieczeństwa. Władza się troszczy tak bardzo, że dzieli się niedostępną zwykłym śmiertelnikom wiedzą, z jaką należy jechać prędkością. Przekroczysz prędkość – śmiertelne zagrożenie.
I tu chciałbym wrócić do tytułowego światła. Otóż nie jest to wybuch supernowej ani rozbłysk gamma, ale przebłysk istnienia Straży Miejskiej. Co to jest Straż Miejska, tłumaczyć nie trzeba, dość, żeby pamiętać, że to takie współczesne ORMO (Ochotnicze Rezerwy Milicji Obywatelskiej). I tak jak kiedyś do ORMO szli konfidenci, którzy lubili porozkazywać innym, tak teraz do Straży Miejskiej idą ci, których nie chcieli w Policji i którzy też lubią sobie porządzić. Grunt, że tradycja w narodzie nie ginie.
Otóż zdjęć na czerwono nie robi automat, ale żywe człowieki, sztuk co najmniej dwa albo i trzy. Tak zwani funkcjonariusze ukryci w furgonetce z fotoradarem polują na jelenia, który przekracza prędkość. Kiedy jeleń wpadnie w sidła, pada strzał. Trach! I… jeleń jedzie dalej. Straż bowiem strzela ślepakami. Mimo że przecież jeleń stwarza śmiertelne zagrożenie dla siebie i innych, strażnicy puszczają go dalej. Niech jedzie, Bóg z nim, czekamy na następnego "pirata drogowego". Jakże to kłóci się z jedynie słuszną linią, jaką pokazuje telewizyjny program "Stop! Łapówka". Tam nie przepuszczą nikomu – tutaj przepuszczają każdemu.
Jestem oczywiście przeciwnikiem ustawowego ograniczenia prędkości. Ale to na dziś odległy projekt. Bliższe wydaje mi się to, co już uczyniły niektóre gminy, czyli likwidacja ORMO… eee, to jest Straży Miejskiej. Twór niepotrzebny, który poza ściganiem staruszek handlujących pietruszką zajmuje się wyłącznie poborem podatku od przekroczenia prędkości (potocznie nazywa się to mandat za wykroczenie drogowe). To już taniej będzie przeznaczyć na ten podatek pieniądze zaoszczędzone wskutek likwidacji Straży Miejskiej.
Pora pokazać czerwone światło Straży Miejskiej! Skutecznie, raz na zawsze.