Wydaje się, że już dawno nie było w Polsce sporu, który w tak dramatyczny sposób podzieliłby Polaków jak kwestia uchodźców. Ale czy rzeczywiście? Czy naprawdę jesteśmy tak bardzo poróżnieni?
Szybka lektura jednej z wielu dyskusji na pewnym portalu społecznościowym - “wstyd mi za Polskę, zamknąć w obozie, ruszyć tyłek sprzed telewizora i pomóc, ludzkie śmieci, bydło, solidarność europejska” itd. itp. Wszystko to okraszone wulgaryzmami oraz osobistymi atakami. Bo wiadomo - nikt nie jest większym wrogiem niż ten, kto się nie zgadza z naszymi jedynie słusznymi poglądami.
Uchodźcy. Jak przystało na temat-rzekę, rozlewają się po całej Europie i stawiają na nogi służby, polityków, media i zwykłych obywateli. Media pokazują tysiące zdjęć, choć wszystkie te zdjęcia można podzielić na dwie grupy: zapłakani rodzice z dziećmi kontra śniadolicy młodzieńcy atakujący policję, wolontariuszy i w ogóle wszystko wokoło. I w ten sposób spór “przyjąć czy nie przyjąć” błyskawicznie przybrał postać “strzelać czy przytulać”. Zupełnie niezasadnie.
Nie wydaje mi się, aby przeciętny Polak nie odczuwał współczucia czy choćby przykrości, patrząc na skulonych ze strachu ludzi z przerażniem w oczach, którzy ściskają w ręku jedyny dobytek, jaki im pozostał. Nietrudno wyobrazić sobie, co czuje człowiek, którego wypędzono z ojczyzny, zabito mu rodzinę i pozbawiono dachu nad głową, a który pewność śmierci zamienił na niepewną wegetację.
Jestem jednak przekonany, że przeciętny Polak odczuwa oburzenie, gniew i obawę, widząc silnych młodych mężczyzn, pochodzących z kompletnie odmiennej kultury (kultury, w której pojęcie tolerancji ma inne znaczenie niż w Europie), którzy krzyczą, rzucają czym popadnie i wymachują pięściami. Chyba mało kto chciałby mieć jednego takiego sąsiada, nie mówiąc o bardziej licznym towarzystwie.
Oba te zestawy emocji są całkowicie zrozumiałe. I ani ten, kto współczuje, nie jest wiotkim lewackim ciotą, ani ten, kto się oburza, nie jest tępym prawicowym prymitywem. Jesteśmy ludźmi i reagujemy jak ludzie. I w tej kwestii wiele się od siebie nie różnimy.
Bo to nie do nas, obywateli, należy mieć pretensje. I to nie siebie powinniśmy obwiniać. Winą należy obarczyć oficjalne państwowe i europejskie instytucje, gdyż to one zawiodły najbardziej.
Jak inaczej mogłaby się potoczyć dyskusja na temat uchodźców, gdyby nasz rząd, inne rządy oraz różnej maści komisarze ludowi Unii Europejskiej już we wstępie przyjęli odmienną retorykę? Taką, że zamiast kłótni o to, które państwo ma przyjąć ile tysięcy uchodźców, mielibyśmy propozycję weryfikacji naszych drogich gości. Bo przecież nie ma wątpliwości, że są wśród nich ludzie skrzywdzeni dramatem wojny, jak i ci, którzy nie tyle uciekają przed pożogą, co przyjechali siać ją w Europie. Nie trzeba być ekspertem, żeby wpaść na to, iż taka masowa ucieczka jest wspaniałą okazją do przemycenia ludzi, którzy będą tworzyć siatki terrorystyczne. I jest też na pewno grupa osób, która po prostu skorzystała z okazji, żeby się zaczepić w lepszym europejskim świecie.
Mamy prawo oczekiwać, ba! wręcz żądać, aby nasze państwo zapewniło nam, mieszkańcom Polski (bo nie tylko Polakom), spokój i bezpieczeństwo. Po to mamy państwo. I sprawnie działające państwo może czasowo wesprzeć uchodźców w ich zmaganiach o przetrwanie, a jednocześnie przeciwdziałać przeniknięciu na teren kraju terrorystów. Podstawowym obowiązkiem państwa jest bowiem bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. Ani masowe strzelanie, ani masowe przytulanie, tego celu nie realizuje.
Zupełnie zawiodły instytucje europejskie, choć to akurat nic nowego. Łzawy sentymentalizm, graniczący wręcz z szantażem moralnym, zaczął powoli milknąć, kiedy obcy stanęli u granicy Niemiec i okazało się, że niekoniecznie są to pokojowo nastawieni pielgrzymi. Efektem braku myślenia parę miesięcy temu są teraz masowo zamykane granice oraz przygraniczny chaos. Jednym zdaniem - osłabienie Europy. Aż kusi zadać pytanie, czy może komuś o to chodziło, żeby zdestabilizować Europę.
Nie możemy pozwalać sobie na takie błędy. Humanitaryzm to jedno, a zdrowy rozsądek i dbałość o własnych obywateli to co innego. Można to nawet połączyć, ale do tego potrzebujemy sprawnych instytucji potrafiących odróżnić zagrożenie od nieszczęścia i potrafiących odpowiednio reagować. I w tej kwestii raczej się nie różnimy.
Uchodźcy. Jak przystało na temat-rzekę, rozlewają się po całej Europie i stawiają na nogi służby, polityków, media i zwykłych obywateli. Media pokazują tysiące zdjęć, choć wszystkie te zdjęcia można podzielić na dwie grupy: zapłakani rodzice z dziećmi kontra śniadolicy młodzieńcy atakujący policję, wolontariuszy i w ogóle wszystko wokoło. I w ten sposób spór “przyjąć czy nie przyjąć” błyskawicznie przybrał postać “strzelać czy przytulać”. Zupełnie niezasadnie.
Nie wydaje mi się, aby przeciętny Polak nie odczuwał współczucia czy choćby przykrości, patrząc na skulonych ze strachu ludzi z przerażniem w oczach, którzy ściskają w ręku jedyny dobytek, jaki im pozostał. Nietrudno wyobrazić sobie, co czuje człowiek, którego wypędzono z ojczyzny, zabito mu rodzinę i pozbawiono dachu nad głową, a który pewność śmierci zamienił na niepewną wegetację.
Jestem jednak przekonany, że przeciętny Polak odczuwa oburzenie, gniew i obawę, widząc silnych młodych mężczyzn, pochodzących z kompletnie odmiennej kultury (kultury, w której pojęcie tolerancji ma inne znaczenie niż w Europie), którzy krzyczą, rzucają czym popadnie i wymachują pięściami. Chyba mało kto chciałby mieć jednego takiego sąsiada, nie mówiąc o bardziej licznym towarzystwie.
Oba te zestawy emocji są całkowicie zrozumiałe. I ani ten, kto współczuje, nie jest wiotkim lewackim ciotą, ani ten, kto się oburza, nie jest tępym prawicowym prymitywem. Jesteśmy ludźmi i reagujemy jak ludzie. I w tej kwestii wiele się od siebie nie różnimy.
Bo to nie do nas, obywateli, należy mieć pretensje. I to nie siebie powinniśmy obwiniać. Winą należy obarczyć oficjalne państwowe i europejskie instytucje, gdyż to one zawiodły najbardziej.
Jak inaczej mogłaby się potoczyć dyskusja na temat uchodźców, gdyby nasz rząd, inne rządy oraz różnej maści komisarze ludowi Unii Europejskiej już we wstępie przyjęli odmienną retorykę? Taką, że zamiast kłótni o to, które państwo ma przyjąć ile tysięcy uchodźców, mielibyśmy propozycję weryfikacji naszych drogich gości. Bo przecież nie ma wątpliwości, że są wśród nich ludzie skrzywdzeni dramatem wojny, jak i ci, którzy nie tyle uciekają przed pożogą, co przyjechali siać ją w Europie. Nie trzeba być ekspertem, żeby wpaść na to, iż taka masowa ucieczka jest wspaniałą okazją do przemycenia ludzi, którzy będą tworzyć siatki terrorystyczne. I jest też na pewno grupa osób, która po prostu skorzystała z okazji, żeby się zaczepić w lepszym europejskim świecie.
Mamy prawo oczekiwać, ba! wręcz żądać, aby nasze państwo zapewniło nam, mieszkańcom Polski (bo nie tylko Polakom), spokój i bezpieczeństwo. Po to mamy państwo. I sprawnie działające państwo może czasowo wesprzeć uchodźców w ich zmaganiach o przetrwanie, a jednocześnie przeciwdziałać przeniknięciu na teren kraju terrorystów. Podstawowym obowiązkiem państwa jest bowiem bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. Ani masowe strzelanie, ani masowe przytulanie, tego celu nie realizuje.
Zupełnie zawiodły instytucje europejskie, choć to akurat nic nowego. Łzawy sentymentalizm, graniczący wręcz z szantażem moralnym, zaczął powoli milknąć, kiedy obcy stanęli u granicy Niemiec i okazało się, że niekoniecznie są to pokojowo nastawieni pielgrzymi. Efektem braku myślenia parę miesięcy temu są teraz masowo zamykane granice oraz przygraniczny chaos. Jednym zdaniem - osłabienie Europy. Aż kusi zadać pytanie, czy może komuś o to chodziło, żeby zdestabilizować Europę.
Nie możemy pozwalać sobie na takie błędy. Humanitaryzm to jedno, a zdrowy rozsądek i dbałość o własnych obywateli to co innego. Można to nawet połączyć, ale do tego potrzebujemy sprawnych instytucji potrafiących odróżnić zagrożenie od nieszczęścia i potrafiących odpowiednio reagować. I w tej kwestii raczej się nie różnimy.
pierwsza publikacja: wprost.pl