Rzecz jasna, żeby odpowiedzieć na takie pytanie, trzeba by mieć szklaną kulę, karty Tarota i czarnego kota, wszystko razem zebrane w księżycową noc na rozstaju dróg. Słowem - zestaw narzędzi analitycznych stosowanych przez mainstreamowe media i ekspertów. Ale i bez takiego wyposażenia można się pokusić o postawienie kilku ciekawych prognoz.
Poniższa kolejność jest całkowicie przypadkowa. Nie mam też ambicji opisać wszystkiego, lecz tylko to - oprócz spraw Polski - co ma znaczenie globalne, przede wszystkim wobec nieustającego zagrożenia III Wojną Światową.
Polska
W 2025 roku czeka nas zatwierdzenie przez masy ludowe wyboru namiestnika naszej prowincji, czyli - mówiąc językiem naszych drogich elit - wybór Prezydenta RP. Zdarzenie o poślednim znaczeniu, bo czy wygra kukiełka, czy pajacyk (proszę samemu wybrać przynależność partyjną PO/PiS), efekt będzie ten sam. O tym, co dzieje się w Polsce, decyduje Waszyngton, Berlin i Tel-Aviv (tu akurat kolejność nieprzypadkowa), a rolą kolejnego administratora będzie jedynie wdrażanie cudzych decyzji oraz przekonywanie mas, że dzieje się dobrze, a kiedyś będzie jeszcze lepiej.
Patrząc z tej perspektywy, wolałbym, żeby wygrał Trzaskowski. Po pierwsze, zwolni stanowisko w stolicy, a Warszawy już chyba nic gorszego niż Trzaskowski nie spotka. A po drugie, facet dobrze wygląda i nic - poza wydychaniem CO2 - z siebie nie emituje, więc daje solidny zastrzyk nadziei, że nie zepsuje sytuacji bardziej niż będą oczekiwać jego mocodawcy. Bo po prostu nic nie będzie robił. To dobra rekomendacja - w tym przypadku marazm wydaje się zbawieniem.
A co, gdyby jednak wygrał inny kandydat niż jeden z nieśmiertelnego duopolu PO/PiS? To nie wygra. Przykład wyborów prezydenckich w Rumunii, które po zatwierdzeniu ważności przez tamtejszy Sąd Konstytucyjny zostały przez ten sam organ unieważnione, stanowi hołd wobec starej Leninowskiej zasady - nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. A raczej - kto zatwierdza ważność głosów.
Administratora już nam wybrano, teraz tylko czekamy na konkretne nazwisko. Co za emocje!
Ukraina
Jest duża szansa, że ten umęczony kraj objęty wojną USA kontra Rosja, wreszcie zazna nieco spokoju. Co prawda uzurpator Żełeński (od maja 2024r. formalnie nie jest już prezydentem) dwoi się i troi, żeby spełnić oczekiwania decydentów z Waszyngtonu i Londynu, czyli kontynuować rzeź Ukraińców, ale wszystko wskazuje na to, że decyzje już zapadły.
USA wojnę przegrały. Rosja pokazała, że potrafi upomnieć się o swoje, a hipersoniczny Oresznik okazał się głównym argumentem na rzecz cofnięcia decyzji Bidena o atakowaniu celów w głębi Rosji.
Ukraina utrzyma pozycję marionetkowego państwa, tylko zmieni się marionetka i jej animator. Uzyska za to status neutralny - bez zgłaszania akcesji do NATO i UE oraz z ponownym otwarciem się na chińsko-rosyjski handel. Może przy okazji uda się na powrót uruchomić linię kolejową z Chin do Polski (zablokowaną we wrześniu 2021r. przez Ukrainę), ale nie wiadomo, czy Chiny nadal będą zainteresowane krajem, który przez ostatnie dwa lata włożył wiele wysiłku w to, aby ośmieszyć się przed całym światem.
Tak, mowa o Polsce. Niestety, w międzynarodowym biznesie i polityce gardzi się słabeuszami, którzy ponoszą olbrzymie koszty tylko po to, żeby ograniczyć sobie pole manewru w relacjach z potężniejszymi od siebie graczami.
I jest nadzieja, że większość Ukraińców wyjedzie z Polski. Gorzej, jeśli napłyną do nas zdemobilizowani, sfrustrowani i agresywni byli żołnierze, bo oprócz widma banderyzmu zawiśnie nad Polską inna groźba - bandytyzmu.
Nowy Prezydent USA
Trump ewidentnie stawia na lobby izraelskie, co częściowo jest efektem blamażu na Ukrainie. USA wyboru nie mają - muszą angażować się w kolejne wojny, ponieważ walczą o zachowanie pozycji dolara. Od co najmniej 30 lat siła dolara opiera się wyłącznie na ekspozycji militarnej US Army i sprawności bojowej sojuszników. Zapowiedź Trumpa, że nie pozwoli, aby BRICS wprowadziło własną walutę (pod bliżej nieokreśloną groźbą "zareagowania"), w najbardziej jaskrawy sposób pokazuje, że dolarowi grunt już mocno pali się pod nogami. To nie tylko kwestia utrzymania hegemonii na świecie (a raczej już tylko iluzji tej hegemonii), co także konieczność uchronienia USA przed rozpadem. Dolar umocniony bombami wolności i demokracji zapewnia utrzymanie federacji. Ewentualna dewaluacja "zielonego" będzie stanowić początek erozji, która najszybciej objawi się ruchami secesyjnymi w Teksasie.
Polska
W 2025 roku czeka nas zatwierdzenie przez masy ludowe wyboru namiestnika naszej prowincji, czyli - mówiąc językiem naszych drogich elit - wybór Prezydenta RP. Zdarzenie o poślednim znaczeniu, bo czy wygra kukiełka, czy pajacyk (proszę samemu wybrać przynależność partyjną PO/PiS), efekt będzie ten sam. O tym, co dzieje się w Polsce, decyduje Waszyngton, Berlin i Tel-Aviv (tu akurat kolejność nieprzypadkowa), a rolą kolejnego administratora będzie jedynie wdrażanie cudzych decyzji oraz przekonywanie mas, że dzieje się dobrze, a kiedyś będzie jeszcze lepiej.
Patrząc z tej perspektywy, wolałbym, żeby wygrał Trzaskowski. Po pierwsze, zwolni stanowisko w stolicy, a Warszawy już chyba nic gorszego niż Trzaskowski nie spotka. A po drugie, facet dobrze wygląda i nic - poza wydychaniem CO2 - z siebie nie emituje, więc daje solidny zastrzyk nadziei, że nie zepsuje sytuacji bardziej niż będą oczekiwać jego mocodawcy. Bo po prostu nic nie będzie robił. To dobra rekomendacja - w tym przypadku marazm wydaje się zbawieniem.
A co, gdyby jednak wygrał inny kandydat niż jeden z nieśmiertelnego duopolu PO/PiS? To nie wygra. Przykład wyborów prezydenckich w Rumunii, które po zatwierdzeniu ważności przez tamtejszy Sąd Konstytucyjny zostały przez ten sam organ unieważnione, stanowi hołd wobec starej Leninowskiej zasady - nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. A raczej - kto zatwierdza ważność głosów.
Administratora już nam wybrano, teraz tylko czekamy na konkretne nazwisko. Co za emocje!
Ukraina
Jest duża szansa, że ten umęczony kraj objęty wojną USA kontra Rosja, wreszcie zazna nieco spokoju. Co prawda uzurpator Żełeński (od maja 2024r. formalnie nie jest już prezydentem) dwoi się i troi, żeby spełnić oczekiwania decydentów z Waszyngtonu i Londynu, czyli kontynuować rzeź Ukraińców, ale wszystko wskazuje na to, że decyzje już zapadły.
USA wojnę przegrały. Rosja pokazała, że potrafi upomnieć się o swoje, a hipersoniczny Oresznik okazał się głównym argumentem na rzecz cofnięcia decyzji Bidena o atakowaniu celów w głębi Rosji.
Ukraina utrzyma pozycję marionetkowego państwa, tylko zmieni się marionetka i jej animator. Uzyska za to status neutralny - bez zgłaszania akcesji do NATO i UE oraz z ponownym otwarciem się na chińsko-rosyjski handel. Może przy okazji uda się na powrót uruchomić linię kolejową z Chin do Polski (zablokowaną we wrześniu 2021r. przez Ukrainę), ale nie wiadomo, czy Chiny nadal będą zainteresowane krajem, który przez ostatnie dwa lata włożył wiele wysiłku w to, aby ośmieszyć się przed całym światem.
Tak, mowa o Polsce. Niestety, w międzynarodowym biznesie i polityce gardzi się słabeuszami, którzy ponoszą olbrzymie koszty tylko po to, żeby ograniczyć sobie pole manewru w relacjach z potężniejszymi od siebie graczami.
I jest nadzieja, że większość Ukraińców wyjedzie z Polski. Gorzej, jeśli napłyną do nas zdemobilizowani, sfrustrowani i agresywni byli żołnierze, bo oprócz widma banderyzmu zawiśnie nad Polską inna groźba - bandytyzmu.
Nowy Prezydent USA
Trump ewidentnie stawia na lobby izraelskie, co częściowo jest efektem blamażu na Ukrainie. USA wyboru nie mają - muszą angażować się w kolejne wojny, ponieważ walczą o zachowanie pozycji dolara. Od co najmniej 30 lat siła dolara opiera się wyłącznie na ekspozycji militarnej US Army i sprawności bojowej sojuszników. Zapowiedź Trumpa, że nie pozwoli, aby BRICS wprowadziło własną walutę (pod bliżej nieokreśloną groźbą "zareagowania"), w najbardziej jaskrawy sposób pokazuje, że dolarowi grunt już mocno pali się pod nogami. To nie tylko kwestia utrzymania hegemonii na świecie (a raczej już tylko iluzji tej hegemonii), co także konieczność uchronienia USA przed rozpadem. Dolar umocniony bombami wolności i demokracji zapewnia utrzymanie federacji. Ewentualna dewaluacja "zielonego" będzie stanowić początek erozji, która najszybciej objawi się ruchami secesyjnymi w Teksasie.
Unia Europejska
Niestety, w 2025 roku Unia Europejska będzie nadal istnieć.
Izrael - Iran
Wojna na Bliskim Wschodzie pomiędzy głównym sojusznikiem (agentem?) USA a kluczowym graczem w regionie, powiązanym politycznie z Chinami, jest projektowana już od kilku lat. Na początku 2025 roku minie 6 lat od zorganizowania w Warszawie wymierzonej przeciwko Iranowi konferencji, która Polsce przyniosła jedynie straty wizerunkowe, prezentując nasz kraj jako wiernopoddańczego sługę USA. Pod koniec 2023 polska "dyplomacja" pozwoliła, aby przebywający w Polsce szef armii Izraela (dla niepoznaki zwanej siłami obronnymi) wygrażał Iranowi i zapowiadał rozpoczęcie wojny. Wplątujemy się w kolejny konflikt, w którym w imię interesów USA i Izraela do reszty zniszczymy relacje z Iranem, nie uzyskując w zamian żadnej korzyści. Aż chciałoby się powiedzieć, że to nad Wisłą standard. I niestety tak właśnie jest.
Ta wojna, której przedsmak już mamy, wcześniej czy później wybuchnie. Niewykluczone, że taka nieodwracalna eskalacja przemocy nastąpi w 2025 roku, jak tylko Izrael umocni się w regionie. Nie będzie to jednak taka sama rzeź, jaką Izrael zafundował Palestyńczykom, ponieważ Iran jest poważnym przeciwnikiem, który na przestrzeni ostatnich kilku lat pokazał i USA, i Izraelowi, że dysponuje arsenałem odpowiednim do prowadzenia starcia zbrojnego z obiema tymi potęgami. I Izrael będzie musiał się liczyć z tym, że wskutek tej wojny jego terytorium może być realnie zagrożone udanymi atakami rakietowymi. To jedyny czynnik, który może powstrzymać Izrael od rozpoczęcia bezpośrednich działań wojennych.
Syria - Izrael - Rosja - USA
Szybki upadek rządu Asada przy biernej postawie wojsk rosyjskich oraz udana ewakuacja Asada do Moskwy, jednoznacznie pokazują, że Rosja jest gotowa podzielić światowy tort na nowo. Ukraina wróci do rosyjskiej strefy wpływów, a w zamian USA i Izrael dostaną wolną rękę na Bliskim Wschodzie. To dla Rosji bardzo wygodna sytuacja - zakończyć wojnę z USA oraz z bezpiecznej odległości obserwować zmagania USA/Izraela z Iranem. Jako że politycznie jest to konflikt wymierzony przeciwko Chinom, można się spodziewać, że już wkrótce o poparcie Rosji albo co najmniej neutralność będą zabiegać i Chiny, i USA. Przegra ten, kto wykaże się mniejszą cierpliwością. Albo ten, komu pierwszemu skończą się pieniądze na wojnę.
Chiny
Chińskie porzekadło głosi: 坐山观虎斗. Czyli usiąść na górze (w oddali), żeby obserwować walczące tygrysy. Jest w tym powiedzeniu/mądrości kwintesencja chińskiej strategii.
Tygrysy są niebezpieczne. Jeśli podejść zbyt blisko, mogą zrobić krzywdę. Nawet kiedy tygrysy walczą tylko ze sobą, są wciąż groźne dla otoczenia. Jeśli zatem chcemy widzieć ich walkę i wiedzieć, kto wygrał, musimy patrzeć z oddali. Najlepiej z góry, żeby tygrysy nie wiedziały, że są obserwowane. A im mniej tygrysy są świadome, że są obserwowane, tym bardziej są skupione na walce między sobą.
Ta strategia nie kończy się na obserwacji. Po walce trzeba bardziej rannego tygrysa opatrzyć, a mniej rannego obić kijem. Tak żeby oba tygrysy były równie pokiereszowane walką i równie zmęczone. Warto mieć to uwadze, kiedy będziemy się zastanawiać, na którego tygrysa stawiają Chiny. Bo odpowiedź brzmi - na żadnego.
Ale w 2025 roku Chiny będą nadal tylko patrzeć na walkę tygrysów.
Niemcy - Turcja - NATO
Formalnie Turcja wciąż jest w NATO, ale to są już ostatnie miesiące, najwyżej dwa lata, kiedy druga armia tego "sojuszu" będzie oficjalnie jego częścią. Polityka Turcji, jej własne ambicje i sojusze, faktyczne wycofanie się USA z Europy po przegranej wojnie na Ukrainie oraz działania Niemiec na rzecz stworzenia własnego bloku polityczno-militarnego sprawiają, że siły rozsadzające NATO od wewnątrz będą tylko rosnąć. Z wizerunkowego punktu widzenia utrzymanie jedności NATO jest dla USA kluczowe, ale tego USA już nie jest w stanie kontrolować. A dwaj wymienieni gracze, Niemcy i Turcja, będą prowadzić własną politykę. NATO będzie istniało w obecnym kształcie tak długo, dopóki któreś z wymienionych państw nie powie "sprawdzam". Takim momentem na pewno będzie otwarty konflikt irańsko-izraelski. Nie znaczy to, że do tego czasu NATO będzie monolitem, tylko wszyscy będą udawać, że NATO funkcjonuje jako sojusz, czekając, aż upadek NATO sprokuruje "ktoś inny".
Podsumowanie
Obserwujemy coraz bardziej gwałtowny proces destabilizacji świata wynikający z upadku dotychczasowego układu hegemonii USA. Odmienne interesy, które ujawniają mocarstwa aspirujące do pełnienia głównych ról na świecie, już wprowadziły świat w układ multilateralny. Rozwój BRICS jest dowodem na to, że główni gracze widzą przyszłość raczej jako układ ścierających się ośrodków politycznych i gospodarczych niż światową dominację tylko jednego z nich.
To nie jest kwestia kurtuazji, tylko trzeźwości myślenia. Okresem największego pokoju w Europie był porządek po Kongresie Wiedeńskim 1815 roku, kiedy to ówczesne mocarstwa ustaliły status quo i podział świata. Problem pojawił się wraz z rosnącą potęgą Prus i wchłanianiem przez Prusy kolejnych obszarów. Jako że celem Prus (później Niemiec) stała się hegemonia w Europie, układ multilateralny został poddany próbie, z której nie wyszedł zwycięsko.
Jeśli na gruzach hegemonii USA pojawi się nowy układ wielu graczy, to być może kiedyś pojawią się "nowe Prusy", które rzucą wyzwanie całej reszcie, a historia się powtórzy. Ale na pewno im szybciej i mniej krwawo skończy się rola USA jako światowego gangstera, tym szybciej wejdziemy w erę dobrobytu wynikającą z pokoju pomiędzy równorzędnymi graczami, których łączyć będą interesy gospodarcze. Bo na dłuższą metę biznes nie lubi hałasu i zawieruchy. Ale to jeszcze nie w 2025 roku.
Niestety, w 2025 roku Unia Europejska będzie nadal istnieć.
Izrael - Iran
Wojna na Bliskim Wschodzie pomiędzy głównym sojusznikiem (agentem?) USA a kluczowym graczem w regionie, powiązanym politycznie z Chinami, jest projektowana już od kilku lat. Na początku 2025 roku minie 6 lat od zorganizowania w Warszawie wymierzonej przeciwko Iranowi konferencji, która Polsce przyniosła jedynie straty wizerunkowe, prezentując nasz kraj jako wiernopoddańczego sługę USA. Pod koniec 2023 polska "dyplomacja" pozwoliła, aby przebywający w Polsce szef armii Izraela (dla niepoznaki zwanej siłami obronnymi) wygrażał Iranowi i zapowiadał rozpoczęcie wojny. Wplątujemy się w kolejny konflikt, w którym w imię interesów USA i Izraela do reszty zniszczymy relacje z Iranem, nie uzyskując w zamian żadnej korzyści. Aż chciałoby się powiedzieć, że to nad Wisłą standard. I niestety tak właśnie jest.
Ta wojna, której przedsmak już mamy, wcześniej czy później wybuchnie. Niewykluczone, że taka nieodwracalna eskalacja przemocy nastąpi w 2025 roku, jak tylko Izrael umocni się w regionie. Nie będzie to jednak taka sama rzeź, jaką Izrael zafundował Palestyńczykom, ponieważ Iran jest poważnym przeciwnikiem, który na przestrzeni ostatnich kilku lat pokazał i USA, i Izraelowi, że dysponuje arsenałem odpowiednim do prowadzenia starcia zbrojnego z obiema tymi potęgami. I Izrael będzie musiał się liczyć z tym, że wskutek tej wojny jego terytorium może być realnie zagrożone udanymi atakami rakietowymi. To jedyny czynnik, który może powstrzymać Izrael od rozpoczęcia bezpośrednich działań wojennych.
Syria - Izrael - Rosja - USA
Szybki upadek rządu Asada przy biernej postawie wojsk rosyjskich oraz udana ewakuacja Asada do Moskwy, jednoznacznie pokazują, że Rosja jest gotowa podzielić światowy tort na nowo. Ukraina wróci do rosyjskiej strefy wpływów, a w zamian USA i Izrael dostaną wolną rękę na Bliskim Wschodzie. To dla Rosji bardzo wygodna sytuacja - zakończyć wojnę z USA oraz z bezpiecznej odległości obserwować zmagania USA/Izraela z Iranem. Jako że politycznie jest to konflikt wymierzony przeciwko Chinom, można się spodziewać, że już wkrótce o poparcie Rosji albo co najmniej neutralność będą zabiegać i Chiny, i USA. Przegra ten, kto wykaże się mniejszą cierpliwością. Albo ten, komu pierwszemu skończą się pieniądze na wojnę.
Chiny
Chińskie porzekadło głosi: 坐山观虎斗. Czyli usiąść na górze (w oddali), żeby obserwować walczące tygrysy. Jest w tym powiedzeniu/mądrości kwintesencja chińskiej strategii.
Tygrysy są niebezpieczne. Jeśli podejść zbyt blisko, mogą zrobić krzywdę. Nawet kiedy tygrysy walczą tylko ze sobą, są wciąż groźne dla otoczenia. Jeśli zatem chcemy widzieć ich walkę i wiedzieć, kto wygrał, musimy patrzeć z oddali. Najlepiej z góry, żeby tygrysy nie wiedziały, że są obserwowane. A im mniej tygrysy są świadome, że są obserwowane, tym bardziej są skupione na walce między sobą.
Ta strategia nie kończy się na obserwacji. Po walce trzeba bardziej rannego tygrysa opatrzyć, a mniej rannego obić kijem. Tak żeby oba tygrysy były równie pokiereszowane walką i równie zmęczone. Warto mieć to uwadze, kiedy będziemy się zastanawiać, na którego tygrysa stawiają Chiny. Bo odpowiedź brzmi - na żadnego.
Ale w 2025 roku Chiny będą nadal tylko patrzeć na walkę tygrysów.
Niemcy - Turcja - NATO
Formalnie Turcja wciąż jest w NATO, ale to są już ostatnie miesiące, najwyżej dwa lata, kiedy druga armia tego "sojuszu" będzie oficjalnie jego częścią. Polityka Turcji, jej własne ambicje i sojusze, faktyczne wycofanie się USA z Europy po przegranej wojnie na Ukrainie oraz działania Niemiec na rzecz stworzenia własnego bloku polityczno-militarnego sprawiają, że siły rozsadzające NATO od wewnątrz będą tylko rosnąć. Z wizerunkowego punktu widzenia utrzymanie jedności NATO jest dla USA kluczowe, ale tego USA już nie jest w stanie kontrolować. A dwaj wymienieni gracze, Niemcy i Turcja, będą prowadzić własną politykę. NATO będzie istniało w obecnym kształcie tak długo, dopóki któreś z wymienionych państw nie powie "sprawdzam". Takim momentem na pewno będzie otwarty konflikt irańsko-izraelski. Nie znaczy to, że do tego czasu NATO będzie monolitem, tylko wszyscy będą udawać, że NATO funkcjonuje jako sojusz, czekając, aż upadek NATO sprokuruje "ktoś inny".
Podsumowanie
Obserwujemy coraz bardziej gwałtowny proces destabilizacji świata wynikający z upadku dotychczasowego układu hegemonii USA. Odmienne interesy, które ujawniają mocarstwa aspirujące do pełnienia głównych ról na świecie, już wprowadziły świat w układ multilateralny. Rozwój BRICS jest dowodem na to, że główni gracze widzą przyszłość raczej jako układ ścierających się ośrodków politycznych i gospodarczych niż światową dominację tylko jednego z nich.
To nie jest kwestia kurtuazji, tylko trzeźwości myślenia. Okresem największego pokoju w Europie był porządek po Kongresie Wiedeńskim 1815 roku, kiedy to ówczesne mocarstwa ustaliły status quo i podział świata. Problem pojawił się wraz z rosnącą potęgą Prus i wchłanianiem przez Prusy kolejnych obszarów. Jako że celem Prus (później Niemiec) stała się hegemonia w Europie, układ multilateralny został poddany próbie, z której nie wyszedł zwycięsko.
Jeśli na gruzach hegemonii USA pojawi się nowy układ wielu graczy, to być może kiedyś pojawią się "nowe Prusy", które rzucą wyzwanie całej reszcie, a historia się powtórzy. Ale na pewno im szybciej i mniej krwawo skończy się rola USA jako światowego gangstera, tym szybciej wejdziemy w erę dobrobytu wynikającą z pokoju pomiędzy równorzędnymi graczami, których łączyć będą interesy gospodarcze. Bo na dłuższą metę biznes nie lubi hałasu i zawieruchy. Ale to jeszcze nie w 2025 roku.
#2025 #prognozy #geopolityka