Mamy przed sobą kolejną odsłonę konfliktu Izrael - Iran, która tym razem nie ogranicza się do wymiany ciosów dyplomatycznych. Izrael dążył do tego konfliktu od wielu lat, próbując zaangażować w to USA. Obama wydawał się "na tak", ale Trump już drugi raz powstrzymuje udział USA w tej wojnie.
Pierwszy raz miał miejsce na przełomie 2019 i 2020 roku. Wówczas amerykańskie służby realizowały długo opracowywany plan wojny z Iranem. Polska, na nasze nieszczęście, była częścią tego planu, czego najbardziej widocznym przejawem było zorganizowanie w Warszawie antyirańskiej konferencji w lutym 2019 roku. I kiedy już zdawało się, że na początku stycznia 2020r. Trump ogłosi rozpoczęcie wojny, on stwierdził, że eskalacja konfliktu nie jest dobra i trzeba wrócić do stołu negocjacyjnego.
Wtedy pojawiły się informacje o tzw. "pandemii", co wyglądało na próbę przykrycia blamażu amerykańskich służb. Jednak niedługo potem okazało się, że projekt "pandemia" nie był tylko przykrywką, ale samodzielnym przedsięwzięciem kontroli społeczeństwa. Uważam, że "pandemia" została uruchomiona przed czasem. Plan zakładał wojnę z Iranem oraz wciągnięcie do konfliktu Chin jako cichego sojusznika Iranu. Dopiero w trakcie wojny miało "okazać się", że Chiny dostarczyły Iranowi broń wirusologiczną. Fakt, że wojna nie wyszła, sprawił, że "pandemia" weszła przed czasem.
Zachowanie Trumpa, zarówno podczas pierwszej, jak i obecnej prezydentury (niekoniecznie ostatniej), wskazuje, że Trump nie reprezentuje tego samego lobby, które dąży do III Wojny Światowej. Owszem, Trump ma problem, bo reprezentuje interesy USA, a USA ma coraz większą trudność utrzymać hegemonię dolara, ale wciąż jest prezydentem, który nie wywołuje wojen. A w odniesieniu do Iranu ewidentnie robi wszystko, żeby Ameryka nie stała się oficjalnie stroną otwartego konfliktu.
Relacje USA z Izraelem pokazują też, że mimo nieformalnych układów Trump nie chodzi na pasku Izraela, a przynajmniej nie w takim stopniu, żeby wciągnąć Amerykę do wojny z państwem być może mającym broń atomową, a na pewno stanowiącym istotny element konkurencyjnego ładu światowego reprezentowanego przez Chiny.
Z pewnością niechęć USA do wojny przeciwko Iranowi może mieć proste podłoże czysto finansowe. Ameryki nie stać już na prowadzenie wojen na całym świecie. To już nie te czasy. Klęska na Ukrainie i fakt, że ukraińską wojnę usiłuje ożywić Unia Europejska, jest bardzo nie na rękę Trumpowi, bo utrudnia zakończenie tego konfliktu. Jak by nie patrzeć, USA ma związane ręce tą wojną, a Rosji przestało się spieszyć do jej zakończenia. Teraz to Putinowi nie zależy. Wiadomo jest przecież, że Ukraina już upadła i że w tej czy innej postaci wróci do rosyjskiej strefy wpływów. To po co się spieszyć? Teraz to Zachód ma problem co dalej. A gdyby konflikt z Iranem (jednym z największych dostawców ropy naftowej) jeszcze bardziej się rozwinął, to Rosja tylko na tym zyska.
USA sporo zainwestowało w wojnę na Ukrainie, efektów nie ma, końca nie widać, a pieniądze, wbrew opinii większości, nie biorą się z drukarki. Szykuje się drugi Wietnam/Afganistan. W takiej sytuacji wojna Izraela z Iranem bez oficjalnego wsparcia USA jest Ameryce na rękę - odciąga uwagę od konfliktu ukraińskiego (który jest już nieco passé), a nic nie kosztuje. Medialne zaangażowanie wystarczy. A im dłużej bliskowschodni konflikt jest nierozstrzygnięty, tym większa szansa na ukręcenie po cichu łba ukraińskiej awanturze. Można wysłać kilka starych lotniskowców w rejon Zatoki Omańskiej i Kanału Sueskiego, ale nic więcej nie trzeba robić.
Wtedy pojawiły się informacje o tzw. "pandemii", co wyglądało na próbę przykrycia blamażu amerykańskich służb. Jednak niedługo potem okazało się, że projekt "pandemia" nie był tylko przykrywką, ale samodzielnym przedsięwzięciem kontroli społeczeństwa. Uważam, że "pandemia" została uruchomiona przed czasem. Plan zakładał wojnę z Iranem oraz wciągnięcie do konfliktu Chin jako cichego sojusznika Iranu. Dopiero w trakcie wojny miało "okazać się", że Chiny dostarczyły Iranowi broń wirusologiczną. Fakt, że wojna nie wyszła, sprawił, że "pandemia" weszła przed czasem.
Zachowanie Trumpa, zarówno podczas pierwszej, jak i obecnej prezydentury (niekoniecznie ostatniej), wskazuje, że Trump nie reprezentuje tego samego lobby, które dąży do III Wojny Światowej. Owszem, Trump ma problem, bo reprezentuje interesy USA, a USA ma coraz większą trudność utrzymać hegemonię dolara, ale wciąż jest prezydentem, który nie wywołuje wojen. A w odniesieniu do Iranu ewidentnie robi wszystko, żeby Ameryka nie stała się oficjalnie stroną otwartego konfliktu.
Relacje USA z Izraelem pokazują też, że mimo nieformalnych układów Trump nie chodzi na pasku Izraela, a przynajmniej nie w takim stopniu, żeby wciągnąć Amerykę do wojny z państwem być może mającym broń atomową, a na pewno stanowiącym istotny element konkurencyjnego ładu światowego reprezentowanego przez Chiny.
Z pewnością niechęć USA do wojny przeciwko Iranowi może mieć proste podłoże czysto finansowe. Ameryki nie stać już na prowadzenie wojen na całym świecie. To już nie te czasy. Klęska na Ukrainie i fakt, że ukraińską wojnę usiłuje ożywić Unia Europejska, jest bardzo nie na rękę Trumpowi, bo utrudnia zakończenie tego konfliktu. Jak by nie patrzeć, USA ma związane ręce tą wojną, a Rosji przestało się spieszyć do jej zakończenia. Teraz to Putinowi nie zależy. Wiadomo jest przecież, że Ukraina już upadła i że w tej czy innej postaci wróci do rosyjskiej strefy wpływów. To po co się spieszyć? Teraz to Zachód ma problem co dalej. A gdyby konflikt z Iranem (jednym z największych dostawców ropy naftowej) jeszcze bardziej się rozwinął, to Rosja tylko na tym zyska.
USA sporo zainwestowało w wojnę na Ukrainie, efektów nie ma, końca nie widać, a pieniądze, wbrew opinii większości, nie biorą się z drukarki. Szykuje się drugi Wietnam/Afganistan. W takiej sytuacji wojna Izraela z Iranem bez oficjalnego wsparcia USA jest Ameryce na rękę - odciąga uwagę od konfliktu ukraińskiego (który jest już nieco passé), a nic nie kosztuje. Medialne zaangażowanie wystarczy. A im dłużej bliskowschodni konflikt jest nierozstrzygnięty, tym większa szansa na ukręcenie po cichu łba ukraińskiej awanturze. Można wysłać kilka starych lotniskowców w rejon Zatoki Omańskiej i Kanału Sueskiego, ale nic więcej nie trzeba robić.
Druga kwestia to relacje USA ze światem islamu. Dużym sukcesem był poważny kontrakt z Arabią Saudyjską, która od dawna wysyła czytelny sygnał, że zwiąże się z tym, kto przedstawi ciekawszą ofertę. Czy saudyjska ropa będzie rozliczana w rublu, czy w dolarze, to wybór pragmatyczny, a nie romantyczny. To biznes, a biznes robi się z tym, z kim się opłaca, a nie z tym, kogo się lubi.
A należy pamiętać, że raptem dwa lata temu, w 2023 roku, dzięki staraniom Chin udało się odbudować relacje dyplomatyczne Arabii Saudyjskiej i Iranu. Było to przełomowe wydarzenie, które USA musi mieć na uwadze. Milczenie Arabii Saudyjskiej w sprawach Bliskiego Wschodu ma najwyraźniej konkretną cenę.
Trzymając się tematu islamu, nie można zapomnieć, że drugą najsilniejszą armią NATO jest Turcja - kraj nie tylko islamski, ale przede wszystkim dążący do budowy wielkiego kalifatu. Turcja ma duże ambicje, chce prowadzić własną politykę, niezależną od USA, Chin i Rosji, a ostatnim, co Trump chciałby sprawdzać, jest jakość formalnego sojuszu w ramach NATO. To, że faktycznie NATO już nie istnieje, a na jego gruzach Niemcy budują nowy Wehrmacht, to jedno. Ale ryzykować konflikt z Turcją, to co innego. Poparcie dla Izraela może kosztować USA utratę kontroli. O ile ta kontrola jest iluzoryczna, to nie zmienia faktu, że formalnie wciąż istnieje.
Problem w tym, że od pół wieku, od czasu "tymczasowego" zawieszenia wymienialności dolara na złoto, jedynym gwarantem wartości dolara jest siła US Army. Faktyczna olbrzymia dewaluacja dolara jest starannie ukryta dominacją militarną. Która jednak wymaga pieniędzy. To potrzask, z którego nie ma dobrego wyjścia. Do tej pory Ameryka po prostu bombardowała niepokorne kraje, które chciały wyłamać się z amerykańskiego porządku, ale te czasy to już historia. Ale dług dolara już nie.
Trump jest naprawdę w trudnej sytuacji. Działa pod presją izraelskiego lobby z jednej strony, a pod naciskiem własnych wyborców z drugiej. Dbałość o wyborców może wydawać się zaskakująca, skoro to druga, formalnie ostatnia kadencja Trumpa. Ale limit liczby kadencji (obowiązujący raptem 74 lata) nie wynika z praw natury, tylko z konstytucji. Zmieniono ją kiedyś, można zmienić ponownie. I ten wariant wydaje się najbardziej prawdopodobny. Tak jak byłem przekonany, że rządy Kamali Harris doprowadziłyby do rozpadu USA, tak twierdzę, że Trump to prezydent nowego wzoru - bez limitu kadencji. Upadające mocarstwo musi bowiem przejść przez fazę dyktatury.
Te ciekawe czasy z chińskiego powiedzenia dzieją się właśnie teraz.
A należy pamiętać, że raptem dwa lata temu, w 2023 roku, dzięki staraniom Chin udało się odbudować relacje dyplomatyczne Arabii Saudyjskiej i Iranu. Było to przełomowe wydarzenie, które USA musi mieć na uwadze. Milczenie Arabii Saudyjskiej w sprawach Bliskiego Wschodu ma najwyraźniej konkretną cenę.
Trzymając się tematu islamu, nie można zapomnieć, że drugą najsilniejszą armią NATO jest Turcja - kraj nie tylko islamski, ale przede wszystkim dążący do budowy wielkiego kalifatu. Turcja ma duże ambicje, chce prowadzić własną politykę, niezależną od USA, Chin i Rosji, a ostatnim, co Trump chciałby sprawdzać, jest jakość formalnego sojuszu w ramach NATO. To, że faktycznie NATO już nie istnieje, a na jego gruzach Niemcy budują nowy Wehrmacht, to jedno. Ale ryzykować konflikt z Turcją, to co innego. Poparcie dla Izraela może kosztować USA utratę kontroli. O ile ta kontrola jest iluzoryczna, to nie zmienia faktu, że formalnie wciąż istnieje.
Problem w tym, że od pół wieku, od czasu "tymczasowego" zawieszenia wymienialności dolara na złoto, jedynym gwarantem wartości dolara jest siła US Army. Faktyczna olbrzymia dewaluacja dolara jest starannie ukryta dominacją militarną. Która jednak wymaga pieniędzy. To potrzask, z którego nie ma dobrego wyjścia. Do tej pory Ameryka po prostu bombardowała niepokorne kraje, które chciały wyłamać się z amerykańskiego porządku, ale te czasy to już historia. Ale dług dolara już nie.
Trump jest naprawdę w trudnej sytuacji. Działa pod presją izraelskiego lobby z jednej strony, a pod naciskiem własnych wyborców z drugiej. Dbałość o wyborców może wydawać się zaskakująca, skoro to druga, formalnie ostatnia kadencja Trumpa. Ale limit liczby kadencji (obowiązujący raptem 74 lata) nie wynika z praw natury, tylko z konstytucji. Zmieniono ją kiedyś, można zmienić ponownie. I ten wariant wydaje się najbardziej prawdopodobny. Tak jak byłem przekonany, że rządy Kamali Harris doprowadziłyby do rozpadu USA, tak twierdzę, że Trump to prezydent nowego wzoru - bez limitu kadencji. Upadające mocarstwo musi bowiem przejść przez fazę dyktatury.
Te ciekawe czasy z chińskiego powiedzenia dzieją się właśnie teraz.
#wojna #izrael #iran #usa