W czasie, kiedy przedłużająca się wojna na Ukrainie zdaje się działać gospodarczo bardziej na korzyść Rosji (a na pewno na szkodę Europy) i kiedy Chiny nie dają się sprowokować do ataku na Tajwan, w tle rysuje się nowy konflikt zbrojny: Izrael kontra Iran.
Izrael to kluczowy, choć ostatnio można odnieść wrażenie, że jedyny sojusznik USA na Bliskim Wschodzie. Wojna na Ukrainie starannie przykryła masakry Izraela w Strefie Gazy oraz atak na Syrię - rozpoczęty równocześnie wraz z inwazją Rosji na Ukrainę i zorientowany na związanie sił rosyjskich w Syrii. Tymczasem nawet Arabia Saudyjska jest coraz bardziej sceptycznie nastawiona wobec polityki USA i Izraela.
Natomiast Iran nie tylko naprawił w ostatnich latach relacje z państwami arabskimi, ale też stał się cichym sojusznikiem Rosji oraz wygodnym politycznie łącznikiem pomiędzy Rosją a Chinami. Iran jest na celowniku USA, w zasadzie odkąd w Iranie jest ropa naftowa, choć najbardziej intensywne działania Białego Domu datują się od 2015 roku. Bo kontrolowanie dużego kraju w samym sercu Bliskiego Wschodu zasobnego w ropę to ważny cel w grze przeciwko Chinom. Wojna na terenie Ukrainy jedynie przyspieszyła procesy geopolityczne.
Bowiem logika wydarzeń ostatnich trzech lat pozwala przypuszczać, że kolejność działań miała chyba być inna. W lutym 2019 roku odbyła się w Warszawie konferencja wymierzona politycznie przeciwko Iranowi, a stanowiąca de facto zapowiedź wojny. Dalsze działania na przełomie 2019 i 2020 roku - zabójstwo Solejmaniego oraz odpowiedź atakiem rakietowym przez Iran - jednoznacznie zmierzały do otwartego konfliktu. Jednak najwyraźniej decyzja o wojnie nie była decyzją ówczesnego prezydenta USA, Donalda Trumpa. Bowiem prezydent "odwołał" wojnę na specjalnej konferencji prasowej 8 stycznia 2020r. i wezwał do pokojowego dialogu oraz do powrotu do stołu negocjacyjnego. Zaraz potem wybuchła "pandemia".
Pozostaje pytaniem otwartym, jaki miał być pierwotny plan, tj. wojna z Iranem i pandemia, czy najpierw Iran, a potem wirus. Jak wyszło - wiemy. Jednak rozgrzebany temat Iranu musi być dokończony. Każda wojna musi być rozstrzygnięta, a skoro sytuacja na Ukrainie i wokół Tajwanu nie zmierza w kierunku konkretnego wyniku, musi pojawić się tzw. "game changer". Czyli wojna z Iranem.
Od kilku dni sprawa jest dla przeciętnego internauty oczywista - Iran to zbrodniczy islamski reżim, który w ramach swoiście rozumianego dżihadu pałuje demonstrantów na ulicach, prześladuje kobiety oraz - o zgrozo! - ogranicza dostęp do Internetu. Aż trudno stwierdzić co gorsze. Cała nadzieja w tym, że ekipa niezawodnego Elona Muska ma dotrzeć ze Starlinkiem także do Teheranu. Udało się w oblężonym Kijowie, to i pewnie uda się w stolicy Iranu.
Przeciętny internauta już zatem wie, że źródło zła jest nie tylko w Moskwie, ale też w Teheranie. Internauta jest oburzony i gotowy poprzeć działania, także zbrojne, które Iranowi dadzą nauczkę. Przecież "my" to ci dobrzy, prawda jest z nami, a moja racja jest mojsza niż twojsza. Aż chciałoby się dodać "Gott mit uns", ale w Europie jest kryzys wiary, więc nie wypada.
Tak się buduje społeczne poparcie dla wojny.
Natomiast Iran nie tylko naprawił w ostatnich latach relacje z państwami arabskimi, ale też stał się cichym sojusznikiem Rosji oraz wygodnym politycznie łącznikiem pomiędzy Rosją a Chinami. Iran jest na celowniku USA, w zasadzie odkąd w Iranie jest ropa naftowa, choć najbardziej intensywne działania Białego Domu datują się od 2015 roku. Bo kontrolowanie dużego kraju w samym sercu Bliskiego Wschodu zasobnego w ropę to ważny cel w grze przeciwko Chinom. Wojna na terenie Ukrainy jedynie przyspieszyła procesy geopolityczne.
Bowiem logika wydarzeń ostatnich trzech lat pozwala przypuszczać, że kolejność działań miała chyba być inna. W lutym 2019 roku odbyła się w Warszawie konferencja wymierzona politycznie przeciwko Iranowi, a stanowiąca de facto zapowiedź wojny. Dalsze działania na przełomie 2019 i 2020 roku - zabójstwo Solejmaniego oraz odpowiedź atakiem rakietowym przez Iran - jednoznacznie zmierzały do otwartego konfliktu. Jednak najwyraźniej decyzja o wojnie nie była decyzją ówczesnego prezydenta USA, Donalda Trumpa. Bowiem prezydent "odwołał" wojnę na specjalnej konferencji prasowej 8 stycznia 2020r. i wezwał do pokojowego dialogu oraz do powrotu do stołu negocjacyjnego. Zaraz potem wybuchła "pandemia".
Pozostaje pytaniem otwartym, jaki miał być pierwotny plan, tj. wojna z Iranem i pandemia, czy najpierw Iran, a potem wirus. Jak wyszło - wiemy. Jednak rozgrzebany temat Iranu musi być dokończony. Każda wojna musi być rozstrzygnięta, a skoro sytuacja na Ukrainie i wokół Tajwanu nie zmierza w kierunku konkretnego wyniku, musi pojawić się tzw. "game changer". Czyli wojna z Iranem.
Od kilku dni sprawa jest dla przeciętnego internauty oczywista - Iran to zbrodniczy islamski reżim, który w ramach swoiście rozumianego dżihadu pałuje demonstrantów na ulicach, prześladuje kobiety oraz - o zgrozo! - ogranicza dostęp do Internetu. Aż trudno stwierdzić co gorsze. Cała nadzieja w tym, że ekipa niezawodnego Elona Muska ma dotrzeć ze Starlinkiem także do Teheranu. Udało się w oblężonym Kijowie, to i pewnie uda się w stolicy Iranu.
Przeciętny internauta już zatem wie, że źródło zła jest nie tylko w Moskwie, ale też w Teheranie. Internauta jest oburzony i gotowy poprzeć działania, także zbrojne, które Iranowi dadzą nauczkę. Przecież "my" to ci dobrzy, prawda jest z nami, a moja racja jest mojsza niż twojsza. Aż chciałoby się dodać "Gott mit uns", ale w Europie jest kryzys wiary, więc nie wypada.
Tak się buduje społeczne poparcie dla wojny.
Tymczasem chodzi o co innego. Rosję i Iran łączą amerykańskie działania izolacyjne (tzw. sankcje), ale też rozwijająca się współpraca wojskowa i gospodarcza. Najprawdopodobniej Iran dostarcza Rosji drony wojskowe w zamian za korzystne ceny rosyjskiej ropy naftowej. Odkrycie ostatnio olbrzymich złóż ropy w Iranie tego nie zmieni, bo do eksploatacji droga daleka. Ale mniej widocznym celem takiej współpracy jest możliwość odprzedaży rosyjskiej ropy (gazu też) za pośrednictwem Iranu. Pomoże to Iranowi umocnić pozycję głównego gracza na Bliskim Wschodzie, a Rosji przyniesie zysk.
I najważniejsze - Rosja i Iran mają rozliczać transakcje ropy i gazu w rublu i w rialu. Odprzedaż surowców przez Iran ma zatem docelowo uderzyć w dolara. Bo wojna na Ukrainie to wojna przeciwko dolarowi, czyli wojna o dominację w światowym handlu. To dlatego dla USA tak kluczowe jest pokonanie Rosji i jej sojuszników, w tym Iranu. A zgodnie z anglosaską tradycją, doprowadzoną do perfekcji przez Wielką Brytanię, walka ma trwać do ostatniego Ukraińca albo cudzymi rękami, na przykład Izraela.
Przebywający w Polsce 19 września 2022r. szef sztabu armii Izraela (zwanej dla niepoznaki Siłami Obronnymi), Aviv Kohavi, stwierdził, że Izrael odmawia Iranowi, jako kłamcy prawdy historycznej, prawa posiadania broni atomowej. Formalnie chodziło o odniesienie się do wypowiedzi prezydenta Iranu na temat Holocaustu, ale faktycznie już od wielu miesięcy Izrael zapowiada "wojskową odpowiedź na program nuklearny Iranu", więc wypowiedź Kohaviego należy odczytywać w tym kontekście. A ten kontekst to grożenie wojną.
Polski rząd powinien stanowczo odcinać się od wypowiedzi takich jak ta szefa sztabu armii Izraela. Z dyplomacją jest jak z dobrym wychowaniem - liczą się subtelności. Jeśli gospodarz pozwala u siebie na groźby, to znaczy, że je aprobuje, a niewykluczone, że myśli dokładnie tak samo. W efekcie Polska w sensie dyplomatycznym opowiada się po jednej ze stron. Jeśli nie militarnie, to politycznie wejdzie do wojny. Bez żadnej korzyści.
Wojna z Iranem nie realizuje bowiem żadnego polskiego interesu, może nam tylko zaszkodzić. Tak jak wizerunkowo i dyplomatycznie, a częściowo także gospodarczo, zaszkodziła nam antyirańska konferencja w Warszawie w 2019r.
Powinniśmy trzymać się jak najdalej od wojny z Iranem.
Żyjemy w czasach, które wymagają od rządzących niesamowitej finezji oraz wyrachowania. Oby polski rząd wiedział, kiedy i z jakich sojuszy umieć się wycofać. Bo koszty błędnych decyzji poniesiemy my wszyscy, obywatele.
I najważniejsze - Rosja i Iran mają rozliczać transakcje ropy i gazu w rublu i w rialu. Odprzedaż surowców przez Iran ma zatem docelowo uderzyć w dolara. Bo wojna na Ukrainie to wojna przeciwko dolarowi, czyli wojna o dominację w światowym handlu. To dlatego dla USA tak kluczowe jest pokonanie Rosji i jej sojuszników, w tym Iranu. A zgodnie z anglosaską tradycją, doprowadzoną do perfekcji przez Wielką Brytanię, walka ma trwać do ostatniego Ukraińca albo cudzymi rękami, na przykład Izraela.
Przebywający w Polsce 19 września 2022r. szef sztabu armii Izraela (zwanej dla niepoznaki Siłami Obronnymi), Aviv Kohavi, stwierdził, że Izrael odmawia Iranowi, jako kłamcy prawdy historycznej, prawa posiadania broni atomowej. Formalnie chodziło o odniesienie się do wypowiedzi prezydenta Iranu na temat Holocaustu, ale faktycznie już od wielu miesięcy Izrael zapowiada "wojskową odpowiedź na program nuklearny Iranu", więc wypowiedź Kohaviego należy odczytywać w tym kontekście. A ten kontekst to grożenie wojną.
Polski rząd powinien stanowczo odcinać się od wypowiedzi takich jak ta szefa sztabu armii Izraela. Z dyplomacją jest jak z dobrym wychowaniem - liczą się subtelności. Jeśli gospodarz pozwala u siebie na groźby, to znaczy, że je aprobuje, a niewykluczone, że myśli dokładnie tak samo. W efekcie Polska w sensie dyplomatycznym opowiada się po jednej ze stron. Jeśli nie militarnie, to politycznie wejdzie do wojny. Bez żadnej korzyści.
Wojna z Iranem nie realizuje bowiem żadnego polskiego interesu, może nam tylko zaszkodzić. Tak jak wizerunkowo i dyplomatycznie, a częściowo także gospodarczo, zaszkodziła nam antyirańska konferencja w Warszawie w 2019r.
Powinniśmy trzymać się jak najdalej od wojny z Iranem.
Żyjemy w czasach, które wymagają od rządzących niesamowitej finezji oraz wyrachowania. Oby polski rząd wiedział, kiedy i z jakich sojuszy umieć się wycofać. Bo koszty błędnych decyzji poniesiemy my wszyscy, obywatele.
#wojna #iran #izrael #nwo